środa, 31 lipca 2013

#4 I teraz czuję się jak głupiec, czołgając się z powrotem ku Tobie.

Czuję coś dobrego postępując niewłaściwie i czuję coś złego postępując właściwie.


-Widzę, że nieźle się  urządziłaś. Kiedy byłem tu ostatni raz w salonie była tylko kanapa i telewizor. - powiedział  zachrypnięty Paweł.
- Przejdźmy do rzeczy. Po co przyjechałeś?
- Domka…
- Nie mów tak.
- Dominika, ja wiem, że będzie ciężko, ale mam do Ciebie prośbę. Wysłuchaj mnie i postaraj się mi nie przerywać. Bo ... Ja żałuję tego co zrobiłem.
- Jedyne co teraz możesz zrobić to wyjść. Rozumiesz? - popatrzyłam na niego ze łzami w oczach, chociaż przez chwile wydawało mi się, że już mu wybaczyłam.
- Bez ciebie nie dam rady.
- Jedyne na co się mogę zgodzić to na relacje czysto koleżeńskie. Zamienianie ze sobą kilku słów, uśmiech na przywitanie - tyle. Aż tyle. I to tylko ze względu na pracę. Zostaw mnie i moje uczucia w spokoju. Daj mi zapomnieć. Wyjdź.
- Dominika!
- Wyjdź, kurwa! I nigdy tu nie wracaj!


Zjechałam plecami po drzwiach, przykucnęłam i ukryłam głowę w dłoniach. Znowu namieszał. Nienawidzę go.  Nienawidzę go kochać. Chcę go mieć, ale wiem, że nie mogę. Nie chcę cierpieć dwa razy. Albo po prostu nie mogę mu uwierzyć. Nie potrafię.

Po wyjściu Pawła w złości poprzewracałam rzeczy, które leżały na stoliku. Usiadłam na parapecie, aby się uspokoić, jednak on ciągle mi to utrudniał. W jego samochodzie ciągle świeciło się światło. Jeszcze  nie odjechał.
- Kurwa, co jest? - powiedziałam sama do siebie, wzięłam bluzę i w japonkach zjechałam w dół. Chciałam ostatni raz przemówić mu do rozumu.

*

Zapukałam w szybę samochodu. Sytuacja wyglądała dość dziwnie. Paweł trzymał głowę na kierownicy swojego bmw i ciężko oddychał głośno przy tym świszcząc. Usiadłam na siedzeniu pasażera.
- Masz gorączkę. - przyłożyłam dłoń do jego czoła. - Wysoką. Bardzo. Cholera.  Jedziemy do szpitala, wysiadaj. Zmieniamy samochód.
- Ale nie trzeba.
- Kurwa! Zamknij się! - wrzasnęłam.

Z piskiem opon zaparkowałam pod szpitalem. Lekarze natychmiast zajęli się chorym, a mnie kazali poczekać na korytarzu.

*

- Przepraszam,Pani Bartodziejska? - moją szpitalną drzemkę na korytarzu przerwał lekarz z okularami na nosie i teczką z badaniami w rękach.
- Tak, znaczy eeeee no nie, znaczy  tak. - cudownie, pogubiłam się w słowach, a lekarz popatrzył na mnie jak na jakąś wariatkę.
- Pan Paweł prosił o udzielenie pani informacji. Tak jak się spodziewaliśmy. Powikłania. Nieleczone zapalenie krtani, o którym poinformował nas pacjent,  a później oskrzeli spowodowało ostre zapalenie płuc. Zbiliśmy gorączkę, która od bolącego i niewyleczonego gardła była bardzo wysoka, bo 39,8 stopni. Pacjent zostanie u nas na obserwacji  dwa dni, jak prosił, a później na jego życzenie przewiezie go pani do domu i tam będzie kontynuowane leczenie. Zaraz dostanie pani receptę i rozpiskę dawkowania lekarstw. Potrzebna też rejonowa pielęgniarka, aby dwa razy dziennie dać zastrzyk. Co prawda pan Paweł powinien zostać w szpitalu dłużej, ale zapewniał nas, że pani, pani Dominiko się nim doskonale zajmie.

Sukinsyn. Zrobił to specjalnie.

- Panie doktorze. Sytuacja jest taka, że ja mieszkam w Warszawie, a Paweł w Bełchatowie. Ciężko będzie pogodzić jedno z drugim. - próbowałam się tłumaczyć.
- Podobno pracuje pani w Bełchatowie i tam będzie pani przebywać codziennie. Poza tym, jest pani jego partnerką  z tego co wiem.  - doktor popatrzył na mnie kolejny raz jak na wariatkę. Co ten pacan na tej sali tam nazmyślał, że nawet w szpitalu patrzą na mnie jak na kosmitę?!
- Dobrze, przypilnuję go. - głupia, oj głupiaś Bartodziejska. Ty i Twoja słabość do niego.
- Może pani wejść do pacjenta. Aha, jeszcze jedno. Jest bardzo słaby, musi dużo odpoczywać i nabrać trochę sił.

*

- Boże, w co ja się wpakowałam. Muszę Cię teraz niańczyć, a na to już pod każdym względem chyba trochę za późno.-  rzuciłam obojętnie.
- A więc tak witasz się z chorym? Nieładnie. Poza tym, gdyby Ci na mnie nie zależało zostawiłabyś mnie i byłbym tu sam, więc chyba na nic nie jest za późno.

Miał rację. Kogo ja chce oszukać, skoro jego już nie dam rady.

- Wieczorami będę odjeżdżać do domu albo do wujka.
- Przynajmniej tyle. - czyżby był smutny ?
- Chyba nie myślałeś, że będę zostawać na noc.

Wróciłam do Warszawy gdzieś po pierwszej w nocy. Napisałam do Pawła SMS-a, zawiadamiając, że to niestety ja przyjadę odebrać go z warszawskiego szpitala,  zawiozę do domu i sama pojadę do pracy. W końcu miał to być mój pierwszy dzień wśród Bełchatowian. Dominiko Bartodziejska, skończyło się siedzenie w domu.

*

- Wróciłam. Trochę się przedłużyło, ale zagadałam się z Paulą. - bez pukania weszłam do Pawłowego mieszkania, które znałam tak dobrze. Pierwszy dzień w pracy był w porządku, chociaż dostałam już jakieś papierzyska dotyczące zamówień koszulek i gadżetów, które będzie można zakupić na stronie internetowej klubu. Paweł od rana był już w domu.

-  Kupiłaś coś do jedzenia? - zapytał ucieszony moim przybyciem.
- Nie. Będziesz musiał iść do restauracji i zjeść. W takim stanie.
- Czyli kupiłaś? To ryż z warzywami poproszę.

Zgadł. To właśnie ryż z kurczakiem miał być na obiad.

- Domka, druga komoda w salonie. - krzyknął, kiedy zobaczył, że krzątam się po kuchni w spódnicy  i białej koszuli, a chwilę wcześniej zdjęłam klasyczne, czarne szpilki.

Przerwałam podsmażanie kurczaka i poszłam otworzyć szufladę. Były w niej poskładane wszystkie moje rzeczy, które zostawiłam u Pawła i których nie wzięłam. Bielizna, kosmetyki, koszula, dwie bluzki, legginsy, dwie pary spodenek i biała, Pawłowa koszulka z napisem, którą zawsze zakładałam rano, kiedy się ‘zasiedziałam’, żeby  zrobić śniadanie.

-Dlaczego je tutaj trzymasz? - zapytałam cicho.
- Bo to nadal jest twój dom. I zawsze nim będzie. Przynajmniej dla mnie. I te rzeczy zawsze będą w tym miejscu, jeżeli ich nie weźmiesz.

Popatrzyłam na  nie i uśmiechnęłam się lekko. Faktycznie. To był mój dom. Trzeci.

 Ubrałam się w koszulkę Pawła i krótkie spodenki, które ledwo zakrywały mi tyłek, ale jakoś szczególnie je lubiłam. Związałam moje długie jasno brązowe włosy w ‘cebulę’ i wróciłam do smażenia.

- Fiu, fiu. Jeżeli  obiad będzie tak samo smaczny jak Ty w obecnej chwili to ja od razu proszę o dokładkę.  Aż odzyskałem smak do jedzenia. - usłyszałam.
- A ty powinieneś leżeć, a nie spacerować i komentować.
- Nie denerwuj się, już wracam przed telewizor, przyszedłem tylko po butelkę wody, ale jakoś nie żałuję. - zmierzył z góry na dół moje długie, zgrabne nogi, które lubiłam w sobie najbardziej, uśmiechnął się i wyszedł.  Palant.


- Podano do stołu. Mam nadzieję, że sos nie wyszedł za słony.
- Zajebiste.  Z resztą jak każde danie zrobione przez Ciebie.
- Jutro będzie chińszczyzna. Mówiłam już Karolowi, żeby do Ciebie zaglądał, kiedy mnie nie będzie. Zostawiłam Ci na rano kilka bułek, szynkę, ser żółty, a pomidory i szczypiorek są na parapecie. Nie musisz ich myć, bo w sumie już to zrobiłam, kupiłam też jajka, może Karol zrobi Ci jajecznice. Aha i pamiętaj żeby po śniadaniu wziąć ten wziewny lek, bo przestanie ….
- Domcia, stop. Oddychaj. - przerwał mi moją gadaninę.
- No bo kaszel Cię przestanie męczyć, no. To chyba już. - wzięłam głęboki wdech, jakby wyraźnie mi ulżyło.
 - Dlaczego ty to wszystko dla mnie robisz ? - popatrzył swoimi niebieskimi oczami w moje, tak, jak to lubiłam najbardziej.

Zaniemówiłam.

- Na mnie już pora. Do zobaczenia jutro po 17. Jesteśmy w kontakcie.

Wieczorem po rozmowie z wujkiem i uzgodnieniem, że przez tydzień chyba u niego pomieszkam ruszyłam w stronę łazienki. Uznałam, że potrzebuję wyciszenia i chwili zastanowienia, więc postanowiłam wziąć co najmniej godzinną kąpiel. Po 20 minutach słodkiego lenistwa w wannie zadzwonił telefon. Cholera. Co on ode mnie chce?
- Mistrzu, a dlaczego ty jeszcze nie śpisz? -zapytałam z ironią.
- Odpowiem ci na twoje pytanie, kiedy ty odpowiesz na moje. To ostatnie, przed którym uciekłaś.
- Przed niczym nie uciekłam mój drogi.  A teraz wybacz, ale nie mogę rozmawiać. - rozłączyłam się. Co za ulga.

środa, 24 lipca 2013

#3 Ty to tylko? przeszłość.


Tramwaj, światła, ja w godzinie szczytu
 i znów się zastanawiam jak mu teraz idzie w życiu

ale nie chcę już wracać, chyba (?)
i mam nadzieję, że nie oszukuję sam siebie.
Znam siebie(?)

*

- No i jak to było ? Od początku, bo wiem tylko tyle, że byliście razem dwa lata i chyba nic więcej. No... i widziałam, że pasowaliście do siebie, bardzo. - powiedziała Paulina, którą zaprosiłam do swojego warszawskiego mieszkania na babski weekend, popijając mojego ulubionego drinka z malinami w barze na polach mokotowskich. 
- Paula, nie męcz...
- No mów, dziewczyno, potrzebujesz się komuś wygadać, wiem to. - popatrzyła mi w oczy i chyba miała rację. Cholera.
- Więc postaram się najszybciej jak mogę. Bezboleśnie. Chociaż tak się chyba nie da.
- No to zamieniam się w słuch.
- Poznaliśmy się na jednym z treningów, kiedy wujek przedstawił mnie chłopakom. Paweł grał wtedy chwilowo w Częstochowie, ale wiadomo było, że za parę miesięcy będzie już w Bełchatowie i przyjechał tak tylko na jeden dzień. Usiadł koło mnie na trybunach. Od początku dobrze nam się rozmawiało. I właśnie na początku dowiedziałam się, że lubi starsze, chociaż to tylko dwa lata różnicy. Wymieniliśmy się numerami, pisaliśmy, dzwoniliśmy do siebie, później  nawet przyjeżdżał do Warszawy, jak tylko mógł. W końcu kiedy nie było go obok jakiś czas cholernie tęskniłam i ciągle o nim myślałam. Kiedy dowiedziałam się że będzie grał w Bełchatowie postanowiłam zrobić mu niespodziankę i powiedzieć co czuje. Niestety, a może i 'stety' nie zdążyłam nawet spakować swoich rzeczy do torby, a on stał już w progu mojego mieszkania ze swoim bagażem, krzyknął, że mnie kocha i że musimy być razem. No. I na noc już został. 
- Jejku... Byłaś tak ładnie uśmiechnięta jak o tym opowiadałaś. - powiedziała wyraźnie zaciekawiona Paula.
- No, cicho! Nie przerywaj mi. Nasz związek trwał dwa lata. Najbardziej zajebiste dwa lata w moim życiu. Byliśmy do siebie podobni pod wieloma względami. Nigdy się nie nudziliśmy, śmialiśmy się z tych samych żartów, mieliśmy wspólne zainteresowania, lubiliśmy jeść te same rzeczy, chodzić w te same miejsca i narzekać również na to samo. Słuchaliśmy siebie nawzajem i krzyczeliśmy na siebie jak durni, kiedy było źle. Bo przecież żaden związek nie jest idealny. Chociaż było ich niewiele, upadki się zdarzały. Ale to i tak było w tym wszystkim najpiękniejsze, bo tylko umacniało nasze uczucie. - powiedziałam patrząc na jego zdjęcie w galerii zdjęć w moim telefonie.
- No to dlaczego ...
- Dlaczego się rozstaliśmy?
 W sumie to ja nie wiem. - spojrzałam kolejny raz na jego zdjęcie ze łzami w oczach.

- Jak to nie wiesz? 
- Nie oddzywał się tydzień. Unikał mnie, nie odbierał telefonów. Mówił tylko, że zobaczymy się w weekend. I przyjechał. Usiadł na kanapie, nawet się ze mną nie witając, popatrzył w podłogę i powiedział, że nie wie, czy mnie kocha tak, żeby spędzić ze mną resztę życia - łzy pociekły mi po policzkach. - i powiedział jeszcze, że to były cudowne dwa lata, ale już nie chce ze mną być. 
-  O Boże, co za drań. - w głosie Pauliny wyczułam złość.
- Później uciekłam. Pojechałam do Wiki rodziców w tajemnicy po klucz do ich mieszkania w Hiszpanii. Było gdzieś po 11 w nocy. Nie powiedziałam prawdy, że jadę zapomnieć, tylko,że dostałam propozycje wzięcia udziału w jakimś kursie i zatrzymam się tam na trochę na urlop przed pracą w Skrze, a Paweł kiedy będzie mógł, dojedzie do mnie. Skłamałam. Wolałam uniknąć gadania. Powiedziałam tylko dziadkom, nikomu innemu. nawet wujek dowiedział się później. 
- Myślałaś, że tak będzie lepiej ? - niepewnie zapytała 
- I było. Imprezowałam, poznałam koleżanki, również Polki, bawiłam się 24 godziny na dobę, piłam, chodziłam na zakupy, jeździłam na krótkie wycieczki po okolicy. Wydałam mnóstwo pieniędzy, ale wiele rzeczy przemyślałam. W końcu postanowiłam wrócić, bo okazało się, że zaczynam pracę. Byłam przygotowana na niego. Wydawało mi się, że pomimo tego, że moje uczucie ciągle jest i pewnie będzie jeszcze długo, a może i zawsze, nie będzie aż takie, jakim się okazało być.  Paulina, przeliczyłam się. Ale nie chcę rezygnować. Nie poddam się tak łatwo. Muszę nauczyć się z tym żyć.
- A gdyby chciał do Ciebie wrócić ?
- To niemożliwe. Nie uwierzę w jego miłość po raz drugi, a przynajmniej tak myślę. 
- A pisał? Dzwonił? - moja towarzyszka nie dawała za wygraną.
- Pisał, początkowo codziennie, żebym odebrała. Byłam nieugięta. Później dawał mi o sobie znać co kilka dni. Ha! Specjalnie, kiedy udawało mi się powoli ogarnąć swoje myśli. 
- Domka, co będzie dalej ? 
- Dalej? Nic. Nauczę się żyć bez niego.

*

Moje mieszkanie, choć średnio urządzone, bo dopiero niedawno postanowiłam radzić sobie bez facetów było takie, jak zaplanowałam. Nowoczesne, w zimnych kolorach, z widokiem na Warszawę, bo znajduje się na 14 piętrze. W bloku obok mieszkają dziadkowie, więc kiedy moja lodówka jest pusta, na obiad mam blisko. Niestety Paulina musiała wrócić już w sobotę po południu do domu. Jej synek został tylko z ojcem, który zaobserwował, że ich wspólna pociecha chyba się przeziębiła. Ubrałam więc czarne obcisłe getry, adidasy, sportową bluzę z kapturem, założyłam słuchawki i wybrałam się na mój wieczorny rytualny już bieg po ulicach miasta. Dwie i pół godziny wysiłku fizycznego pozwala się odstresować. Po rozmowie z Pauliną potrzebowałam takiej odskoczni.
*
Dotarłam pod klatkę schodową. Oparłam ręce na kolanach i próbowałam unormować oddech. Nagle usłyszałam dość zachrypnięty, jak przy zapaleniu krtani  głos dobiegający z parkingu samochodowego.
- Kurwa! Źle zaparkowałem. 
Ciekawska ja podbiegłam resztkami sił do miejsca skąd usłyszałam głosy. Moim oczom ukazał się mężczyzna wysiadający drzwiami od strony pasażera, a cała akcja rozgrywała się obok mojego samochodu.
- Przepraszam pana, to może ja odjadę, w sumie po mojej stronie mam wolne miejsce, a pan nie będzie wsiadał jakimiś innymi dziwnymi sposobami. -
powiedziałam do obcego zachowując bezpieczną odległość.

- A gdyby pani mogła, byłbym wdzięczny, bo wie pani, ja przyjechałem do znajomej, która mieszka w tym bloku i pewnie jeszcze tej nocy będę musiał wyjechać. I przepraszam, że straszę panią chrypą, ale choroba nie wybiera.

Zbliżyłam się, bo uznałam, że raczej nie grozi mi nic poważnego, pomimo tego, że nieznajomy tak samo jak ja miał na głowie kaptur.

- A tak całkiem poważnie, to fajny ma pani ten samochodzić. Zaraz, zaraz ... Domka ?! - usłyszałam głos, który pomimo tej chrypy nagle wydał się znajomy.

piątek, 19 lipca 2013

#2 Ale kochanie, znowu pojawiasz się, wzbudzając moją miłość.

 Po jednym całym dniu spędzonym w ukochanej Warszawie, kilku głębszych z Wiką i Aśką,  spacerze o pierwszej w nocy po polach mokotowskich, opowieściach o Hiszpanach,  ich nagich torsach i katalońskich imprezach  nadszedł moment krótkiego wyjazdu do Bełchatowa. Pomimo tego, że znałam tam każdego i byłam raczej lubiana, a przynajmniej tak mi się zdawało, ogromnie się bałam.
- Ej, Domka, nie będziesz przecież rozmawiać z zawodnikami. Możesz jedynie im pomachać i od razu przechodzimy do formalności w biurze. Nawet go nie zobaczysz.  - powiedział z pełnymi ustami od hot-doga ze stacji benzynowej Maciek.
- Mam nadzieje, że masz racje. Na przypadkowe spotkania nie jestem jeszcze gotowa. Nie dziś. - skwitowałam, głośno wzdychając i popijając kawę, która smakowała jak bliżej nieokreślone coś.

Maciek jeździ jak wariat. Gwałtownie hamuje, a do tego przekracza prędkość, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie chce dać mi prowadzić. Mężczyźni.
- Wujaszku, zatrzymaj się natychmiast, bo zostawię ci kawę na tapicerce, i wcale nie mówię o tej z kubka. - powiedziałam przez zęby, a na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Uwielbiał się ze mną droczyć.
- Zatrzymaj ten samochód do cholery jasnej!  - oznajmiłam, znacząco podnosząc przy tym ton i robiąc minę seryjnego mordercy.
- Nie będzie potrzeby. Jesteśmy pod halą.

Nie pocieszył mnie. Na samą myśl o tym, że za kilkanaście sekund wysiądę z samochodu tego szaleńca i wejdę tam, odkąd uciekłam i gdzie wcześniej obiecałam wrócić, gdy tylko będę potrzebna, mój stan kwalifikował się tylko i wyłącznie do leżenia i płakania w poduszkę, a następnie zalania się w trupa.
No Bartodziejska.  Wysiadamy. Jest cudnie.



- Witamy szanowną panią Dominikę!  Ale zaraz, zaraz … Dlaczego jesteś taka blada? - krzyknęła Paulina, która bełchatowską księgowością zajmuje się lepiej niż nikt inny.
- Zapytaj mojego ukochanego wujka… - przytuliłam się do niej a po chwili z wyrzutem popatrzyłam na pirata drogowego, z którym przyjechałam.
- Słuchaj, zanim spiszemy umowy i spotkamy się z zarządem, musimy coś zrobić. - żona Wlazłego złapała mnie za rękę i zaprowadziła prosto na trening drużyny.
Oniemiałam. Nogi jak z waty, oczy jak pięciozłotówki i bladość skóry zbliżona do tej sprzed kilku minut po turbulencjach samochodowych.
- Chłopaki, przedstawiać nie muszę, ale powitać wypada.  Witamy już w stu procentach z nami, Dominiko! - odsunęła się w bok pozostawiając mnie na widoku.
Siatkarze nie kryli zadowolenia z mojej obecności. Kolejno podchodzili i przytulali się, w końcu trochę czasu minęło, odkąd byłam tu ostatni raz.
- Dobrze Cię widzieć! - uniósł mnie Mariusz, obkręcając kilka razy.
Ta radość od początku była jakaś dziwna. Moje oczy nie uciekały w stronę jednej osoby, poczułam swobodę.
- Michał, a gdzie trener? - zapytałam Winiarskiego.
- Wyszedł odebrać  jakiś ważny telefon, zaraz się pojawi.
W tym momencie na hali pojawił się szkoleniowiec. Uśmiechał się do mnie z daleka.
Za trenerem ktoś wbiegł na salę z impetem. Byłam pewna, że to któryś z Serbów, bo tylko ich głośne kroki i szelest wyrzucanej torby na krzesełka przy spóźnieniu powodowały zamieszanie.
- A tutaj co się dzieje, czyżby coś mnie ominęło?  - przebił się przez kolegów aby zobaczyć jeszcze niezidentyfikowany obiekt którym wszyscy są wyraźnie zainteresowani.
- Poczekaj!  - zatrzymał go Kłos, powodując  reakcję na zaczepkę.
W tym samym momencie, będąc chwilowo odwrócona plecami do chłopaków usłyszałam cichy szept Maćka.
- Domka, nie odwracaj się, nie teraz, proszę.
Zarówno on jak i ja nieświadomi bliskości jaka zaistnieje między nami za ułamki sekund odwróciliśmy się i  równocześnie odpowiedzieliśmy na pytania powstrzymujących nas osób:
- Ale dlaczego ?!

Nasze oczy jak zwykle wiedziały swoje. W moim przypadku chyba również serce. Nasze spojrzenia spotkały się, chociaż właśnie przed tym chciałam uciec. Patrzyliśmy na siebie. Nawet nie wiem ile, chociaż wydawało mi się, że nikt nie byłby w stanie tego ogarnąć. Czas się zatrzymał. Stanął w miejscu powodując gimnastykę mojego serca, które w olimpiadzie lekkoatletycznej narządów wewnętrznych zajęłoby bezkonkurencyjne pierwsze miejsce.
- Domka, ja... Wróciłaś. 

Nagle poczułam, że ktoś odciąga mnie z miejsca felernego zdarzenia.
- Chodź, idziemy. Mamy sprawy do załatwienia. - powiedział Maciek, któremu byłam dozgonnie wdzięczna, a przez ramie, ze wzrokiem spuszczonym już tylko w ziemię, wydusiłam tylko dwa słowa.
- Cześć Paweł. 

poniedziałek, 15 lipca 2013

#1 never look back


,,Zza szyby oglądam betonu stolicę, już jestem na drugim jej brzegu.''
Dokładnie te słowa piosenki zabrzmiały w moich słuchawkach, gdy wylądowałam na warszawskim Okęciu. Było gdzieś tak po 22. Powietrze jak zwykle było ciężkie a klimat jaki od razu można było wyczuć w tym mieście mógł  przytłoczyć niejedną osobę.

Jednak ja z całego serca kochałam Warszawę. Czułam się w niej dobrze.Wielka, zatłoczona, żyjąca 24 godziny na dobę często pozwala mi zapomnieć choć na jakiś czas o tym, o czym nie chciałabym pamiętać. Nawet wódka smakowała tutaj lepiej niż gdziekolwiek indziej. Naprawdę. Ludzie byli dla siebie obcy, każdy żył swoim życiem i interesował się tylko tym, co dotyczy bezpośrednio jego. Nawet na Mokotowie. Nie było plotek, szeptów, wymyślanych historii. I choć większość ludzi ma o tym mieście własne, często negatywne zdanie, ja mam prawo mieć je głęboko w poważaniu.

Tęskniłam.
*
Nazywam się Dominika Bartodziejska, mam 25 lat i pochodzę właśnie z Warszawy, chociaż moim drugim domem jest Łódź. Gdy miałam 10 lat rodzice wyjechali do Stanów i zostawili mnie pod opieką dziadków i wujka Maćka, który mieszka w Łodzi, a pracuje w Bełchatowie, jako drugi trener Skry Bełchatów. Uczyłam się i studiowałam ekonomię w rodzinnym mieście, a gdy tylko miałam czas wpadałam do wujka do Łodzi albo Bełchatowa. Z dziadkami i Maćkiem (bo zawsze chciał, żebym mówiła po imieniu) mam cudowny kontakt i zawsze taki był. Nigdy nie wyczuwałam nadopiekuńczości, wręcz przeciwnie, czułam, że byłam traktowana w stu procentach serio i dojrzale. Dziś, kiedy zawodzą koleżanki albo po prostu nie mogą się ze mną spotkać, śmiało mogę poprosić dziadka o rozmowę przy babcinej nalewce, babcie o wypad na miasto po nową sukienkę a wujka o rozmowę telefoniczną o pierwszej w nocy, bo wtedy gada się najlepiej.

*

Stałam z dwiema walizkami i wypatrywałam w tłumie swoją rodzinę. Po chwili moim oczom ukazało się dwóch wysokich mężczyzn i drobna kobieta w kasztanowych włosach do ramion.

- Chyba nie myślałaś, że się nie pojawimy. - powiedział Maciek mocno przytulając mnie do siebie.

- Byłam na to przygotowana, bo myślałam, że ktoś został w domu i robi mi pierogi ruskie na przywitanie. - zażartowałam i puściłam oczko w stronę babci, której pierogi były najlepsze na świecie.

W dziadkowym, piętnastoletnim mercedesie jak zwykle czuć było odświeżacz powietrza o zapachu lasu, a siedzenia i wycieraczki jak zwykle były czyściejsze niż fotele w moim samochodzie, który choć ma niecałe 3 lata dziadkowemu nigdy nie dorówna. Usiadłam na przednim siedzeniu obok dziadka i poinformowałam przez SMS Wiktorię i Aśkę, że jestem w Polsce, wylądowałam cała i zdrowa i żadnej katastrofy nie było.

*
Mokotów. Dotarliśmy do bloku dziadków. Przez 7 miesięcy mojej nieobecności nic się tu nie zmieniło. Klatka schodowa dalej nie pomalowana a poręcz przy schodach ciągle wygięta na trzecim piętrze obok mieszkania Wiśniewskich.

- Babciu, jaka piękna kuchnia ! - krzyknęłam z zachwytem wchodząc do mieszkania.

Babcia uśmiechnęła się z dumą i objęła dziadka. Zawsze marzyła o takim wystroju tego pomieszczenia. A ja zazdrościłam im, że pomimo tego, że obydwoje mają 62 lata kochają się tak, jakby mieli 20. To było piękne.

- Domiś, nie chcę psuć tego rodzinnego klimatu, ale mam nadzieje, że wiesz już w jakim celu chciałem, abyś wróciła do Polski. Nawrocki mówił, że skontaktuje się z Tobą.

Cholera. Ten to zawsze wybierał najbardziej odpowiednie momenty.

- Tak. Już wszystko wiem. Mam tylko pytanie, bo nie wiem czy ...
- Czy nie będzie już grał w Skrze ?
- Maciek, tylko mi nie mów ...
- Będzie. Kontrakt przedłużony, nigdzie się nie wybiera.


Wstałam z krzesła i podeszłam do okna. W tym momencie w moich oczach pojawiły się łzy a w myślach wspomnienia. Całe dwa lata przeleciały mi przed oczami. Dwa lata cudownych chwil. Dwa lata obok niego. Na ramieniu poczułam dłoń Maćka. Wiedział o wszystkim. Wiedział jak bardzo zabolało mnie to co usłyszałam, przecież nie mógł skłamać. A ja sama przecież nie mogłam się poddać i  zrezygnować z marzeń o pracy z zespołem. Nie mogłam uciec kolejny raz do Hiszpanii do mieszkania rodziców Wiki, które stoi puste, zostawiając wszystko, przyśpieszając egzaminy i znikając bez słowa. Nie chciałam tego powtarzać. Wstydziłam się sama przed sobą swojego tchórzostwa.

- Jedziemy rano? - popatrzyłam na brata ojca, a w moim głosie czuć było pewność siebie.

On zaś przytulił mnie do siebie.

- Dzielna dziewczynka. - powiedział, co dało mi ogromnego kopa.