piątek, 30 sierpnia 2013

#8 Przypadki chodzą po ludziach.

Przez ostatnie  tygodnie  widziałam się z Pawłem jakieś 3 razy, a spowodowane jest to jego treningami przed Mistrzostwami Europy.  Pomimo tego widzę jak się stara. Kiedy tylko może dzwoni i wypisuje wiadomości.  Kto wie, może mama miała rację? Ja w każdym razie potrzebuje czasu. W pracy wszystko idzie pełną parą, bo sezon ligowy zbliża się wielkimi krokami i razem z Pauliną mamy coraz więcej załatwień, pisania, sprawdzania, dzwonienia i tego typu rzeczy.

- Załatwiłem trzy vipowskie wejściówki. Moje Panie, Mistrz Mariusz jest wielki i już możecie dziękować mu za jego wyczyn jakim jest zdobycie tych bilecików.
- Kochanie, przypominam ci, że to nie wyczyn tylko twoje znajomości.  - Paulina puściła oczko w stronę zbulwersowanego jak małe dziecko męża.
Uwielbiam te ich małżeńskie docinki. Obydwoje są dla siebie stworzeni. 


- A ty Bartodziejska będziesz skazana na nasze towarzystwo. Trzecia wejściówka jest dla ciebie.
- Ale głupio mi tak…

- Głupio to ty teraz gadasz! Możemy się ewentualnie zrzucać na paliwo i zmieniać, kto w jaki dzień będzie jechał. - Mariusz nie dawał za wygraną, a jego żona Patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem.
- Dobra państwo Wlazły. Namówiliście mnie. Niech stracę





*
Pomimo promieni słońca przedostających się przez niedociągnięte do końca żaluzje w połowie września moje samopoczucie z chwilą wstania z łóżka jest co najmniej tragiczne. Nie powinnam jeść wczoraj tego zestawu z McDonalda , chociaż był dobry, ale to może właśnie on mi zaszkodził. 
- Dominika! Aleś blada!
- Chyba się czymś zatrułam.
- Maciek bacznie obserwował każdy mój ruch.
- Nie wyglądasz najlepiej. Powinnaś zostać w domu, bo pewnie do lekarza nie będziesz chciała pójść i wziąć coś. Albo wiem! Napić się ziółek!
- Chyba sobie żartujesz, tyle roboty w pracy, a ja mam tkwić bezczynnie w łóżku? Zapomnij!


*

- Nie wyglądasz najlepiej.  Średni moment wybrałaś na złe samopoczucie, ale chyba powinnaś zostać w domu.
- Paulina!
- Dobra, nic nie mówię. Męcz się.


Faktycznie. Wyjście od Maćka nie było dobrym pomysłem. W ciągu dwóch godzin zaliczyłam dwie rozmowy z toaletą. Jakimś cudem dotrwałam  do 17,  ale przerażał mnie fakt, powrotu do domu na weekend i spotkania się z dziewczynami. Poprosiłam wujka o podwózkę do dziadków, bo u siebie jak zwykle nie miałam żadnych leków z wyjątkiem Rutinoscorbinu.
Po 19 doczołgałam się na trzecie piętro. Mój widok nieco zmartwił rodziców i dziadków. Babcia od razu zaparzyła mi jakiejś herbaty, a mama rozścieliła łóżko w moim dawnym pokoju, jakbym co najmniej ja, 25 letnia kobieta, nie dała sobie z nim rady.

- Szkoda jej. Ciężko pracowała ostatnio. Może to z przemęczenia. - skomentował tato siedząc w kuchni i czytając jakiś dziennik.
- Wydobrzeje. Weekend w dobrych rękach i wróci do Bełchatowa jak nowonarodzona. - tymi słowami mama zakończyła wszystkie tematy związane ze mną. 

Myślałam, że wreszcie mogę spokojnie pooglądać telewizję i zapomnieć o moim dzisiejszym samopoczuciu, ale myliłam się. Mój kochany braciszek zamiast wyjść w piątkowy wieczór z kolegami bądź dziewczyną (czy on w ogóle kogoś ma?) przyszedł do starszej siostry. Może powinnam się cieszyć?

- Czego chcesz mała gnido?
- Ej, bez takich. Przyszedłem dotrzymać ci towarzystwa. Przesuń swój szanowny tyłek. I przytyj trochę, bo jeszcze chwila, a cie włosy do tyłu przeważą.  - kochany człowiek. Serio.
- Coś jeszcze, czy mam cię wyprosić?
- Spokojnie. Próbuję rozgryźć co ci jest. Przecież ty rzadko bywasz chora. Nie licząc grypy każdej zimy.
- Myśl geniuszu. Bo ja kompletnie nie wiem czym mogłam się zatruć. Zestaw z McDonalda jadłam już tysiące razy i nie chce mi się wierzyć, że zatrułam się nim akurat wczoraj.

- Pewnie masz jakąś jednodniówkę. Pogadasz z sedesem i ci przejdzie, mówię ci, siostra.
- Irytujesz mnie gówniarzu.
- wrzasnęłam na Kamila, a on uśmiechnął się i rozłożył na łóżku.
- No przecież żartuję, zero spiny Dominika. Zachowujesz się jak baba w ciąży, a przecież każdemu zdarza się złapać jakieś choróbsko.
-  Pewnie masz rację.



Na moje szczęście, w sobotę czułam się już dużo lepiej, chociaż zdarzyło się, że zakręciło mi się w głowie. Mogłam w miarę spokojnie załatwić trochę roboty, której odłożyć na późniejszy termin nie chciałam i udać się z wizytą do Aśki. Ubrałam moją jesienną, beżową parkę, zwykły biały podkoszulek, ciemne jeansy i czarne botki, a włosom pozwoliłam odetchnąć i wyzwoliłam je od upięcia. Zdaniem Kamila, który postanowił przesiedzieć w moim domu z kolegą podczas mojej nieobecności, wyglądałam, uwaga:  ,,przyzwoicie’’.

Po drodze kupiłam  Redsy, i bez pukania weszłam do mieszkania przyjaciółki. Na stole leżały trzy testy ciążowe, a właścicielka lokum niespotykanym jak na nią skupieniem studiowała ulotkę.
- Dominika! - przerwała zajęcie. - Dobrze, że jesteś! Zaprosiłam was dzisiaj po coś. Musimy zrobić to we trzy.
Wiktoria popatrzyła na mnie i wybuchnęłyśmy śmiechem. Po chwili jednak zapytała:
- Ale po co mamy robić jakiś test, skoro tylko ty masz wątpliwości?
- Dziewczyny. To nie jest zabawne. Boje się, że ja i Patryk wpadliśmy. Spóźnia mi się okres i nie zabezpieczaliśmy się. Proszę was, będzie mi raźniej! - Aśka patrzyła na nas błagalnym wzrokiem.
- Ale przecież to głupota. Nie lepiej wykorzystać trzy tylko dla siebie, dla większej pewności?
- W szafce mam jeszcze dwa. W razie gdybym coś spieprzyła.
- Ale co tu możesz spieprzyć? No dobra. Skoro ci tak zależy, zrobimy tą głupotę, prawda Domka?
- No pewnie. Od tego masz nas, ale bądź świadoma swojej głupoty.
- Kochane jesteście! Najpierw pójdzie Dominika, bo zawsze była najodważniejsza, później Ty, a później ja. 


Aśka chyba naprawdę zwariowała. Ciekawe, czy jak okaże się, że jest w ciąży, my też będziemy musiały zajść, bo będzie jej raźniej? 
Po wszystkim odłożyłyśmy testy, każda w inne miejsce (bo ta panikara uznała, że jeszcze się pomylimy) i zjadłyśmy zamówioną pizzę.

*
- Nie jestem w ciąży, tak! - Aśka krzyczała na całe mieszkanie,  nie pomijając już telefonu do Patryka.
- No i nie dziwne, że ja też nie jestem. Pilnujemy się z Miśkiem w tych sprawach. Teraz ty Dominika, chociaż w sumie to tylko formalność. Aśka, ty i te twoje durnowate pomysły. - Wika spojrzała na ucieszoną Joannę i westchnęła. Ja zaś wstałam i  z uśmiechem na ustach podeszłam do szafki, na której położyłam swój test. 




To co napiszę będzie bez sensu. 


Nadszedł dzień, w którym wreszcie  dodam coś od siebie.
Kiedy naszła mnie ochota na napisanie jakiegoś opowiadania byłam w wydawać by się mogło szczęśliwym związku. Pomyślałam sobie, że stworzę bohaterkę, którą facet potraktuje tak, jak ja nigdy nie chciałam zostać  potraktowana. Kilkakrotnie myślałam, że  słowa: 'Nie kocham cię, już nic do ciebie nie czuje i nic nie jest twoją wina. Po  prostu do takiego wniosku doszedłem.' usłyszane od osoby, która jest całym moim światem pocięłyby moje serce na milion kawałków. Gdy dodałam rozdział trzeci z przemyśleniami mojej bohaterki zrobiło mi się smutno, a dzień po dodaniu rozdziału czwartego usłyszałam dokładnie wyżej cytowane słowa. I co robiłam? Uciekałam. Gdziekolwiek i kiedykolwiek mogłam. Jak ona. Jak Domka. I wiecie co? Rozdział trzeci jest w 80% moją autobiografią, napisaną przedwcześnie. Przepowiednią tego, co się stanie. Przypadek? Ironia losu? Nie wiem. Dziwna sytuacja. Siedząc teraz i pisząc to uśmiecham się do monitora, bo fikcja, coś wymyślonego w mojej łepetynie zaistniało naprawdę, chociaż tak bardzo tego nie chciałam. Wszystko legło w gruzach, tak nagle. Tak niespodziewanie. 

Wiesz, dziękuję ci za ten czas. Za to, że dzięki tobie poznałam swoją wartość i uświadomiłam sobie, jakim człowiekiem jestem . Dziękuję ci za te wszystkie momenty, za to, co dla mnie robiłeś i za to, że byłeś niezależnie od tego co się działo. Za to, że miałam w tobie oparcie i bezpieczeństwo, bo tak często mi tego brakowało. Za to, że czułam się potrzeba i kochana. Za to, że nauczyłeś mnie okazywać uczucia i niczego nie tłumić w środku. Za to, że potrafiłeś jednym uśmiechem poprawić mi humor i za to, że kiedy odwalała mi szajba, brałeś wszystko na klatę i byłeś przy mnie. Mam nadzieję, że samemu lub z inną będzie ci tak dobrze, jak mnie było z tobą. Życzę ci tego. Kończąc ...- T, dziękuję. Kocham Cię. Twoja O. 

środa, 21 sierpnia 2013

#7 Znowu myśli karnawał

A mimo to dalej w to brnę, że to dla Ciebie znaczy coś obiecaj mi.


- Dzień dobry księżniczko, jest 5 sierpnia, godzina 8:00  i czas już wstać, bo o 9 masz pojawić się w pracy.
- Po pierwsze nie księżniczko, bo w  aż  tak zażyłych kontaktach nie jesteśmy.
- Po dzisiejszej nocy wydawało mi się, że jednak jesteśmy. - Paweł popatrzył na mnie z szyderczym uśmiechem na ustach a ja nie zważając na to, że jestem naga udałam się w stronę łazienki.
- U mnie w domu mogłabyś chodzić tak cały czas. Nie pogniewałbym się ani trochę.
- Palant. - krzyknęłam z łazienki.




Za pół godziny wyszłam w samym ręczniku z wilgotnymi i niedosuszonymi włosami.

- Słuchaj Paweł. Ten seks nic nie znaczył. To była chwila. Nie powiem, że słabości, bo w końcu sama tego chciałam.
- No dobra, uznajmy, że to co się stało w nocy to tylko koleżeński numerek. Ale było przyjemnie.
- Nie zaprzeczę.
- To co, teraz tak każdej nocy będziemy sobie wspólnie numerkować ?
- Ty się lepiej módl, żebyś zyskał w moich oczach to, co straciłeś a nie o numerkach myślisz.

Równo o 9 stawiłam się w pracy.
- Nie no, jaka ogarnięta! Zupełnie jak Mariusz dziś rano!
- Kochałam się z Pawłem. - wypaliłam.
W tym momencie Paulina zakrztusiła się kawą.
- Co zrobiłaś? Przecież obiecał, że cie nie wykorzysta!
- Nie, nie, to nie tak. Z resztą zaraz ci wszystko opowiem. Od początku. Od kiedy się obudziłam po imprezie.
Mówiłam już, że Paulina jest cudowna? Od kiedy się poznałyśmy, czyli jakiś rok temu, jest dla mnie bratnią duszą i powiernikiem wszystkich tajemnic. Serio. Jest niezastąpiona, a co najważniejsze potrafi słuchać.

- No to nabroiłaś nieźle. I ty i on…



*21 SIERPNIA*

Od jakiś trzech dni jestem na urlopie. Jest  10 rano i razem z młodym, dziadkami i rodziną Maćka stoimy na Okęciu. Dziś, po raz pierwszy od trzech lat zobaczę rodziców. Wszyscy są podekscytowani, bo wiadomo, Ameryka, rodzina w komplecie. Tylko ja z młodym mamy do tego dość chłodne podejście.
- Znowu będą próbowali z nami rozmawiać i zadawać pytania z myślą, że są na bieżąco ze wszystkim?  Oni o nas nawet nie pamiętają. Mają w dupie swoje dzieci. Nieważne ile mamy lat. Jedna rozmowa na Skype w tygodniu niczego nie rozwiązuje. Proszę, powiedz mi, że myślisz tak samo, że gdyby nie dziadkowie i wujek mielibyśmy …
- Młody. Tak, wiem, co byśmy mieli. Bez względu na wszystko i tak bylibyśmy razem. Z resztą jak zawsze. - położyłam rękę na jego ramieniu - Wiesz, że mam o tym takie samo zdanie. Ale w końcu będziemy chociaż chwilę wszyscy, w komplecie.
- Jeeeej, tato, ale wielki samolot! - krzyknęła córka Maćka.
- To oni.
Po kilkunastu minutach w naszym kierunku zaczęła kierować się szczupła, elegancka i ładna blondynka w beżowej obcisłej sukience i wysokich szpilkach. Zza jej pleców powoli wyłaniał się postawny, wysoki i przystojny mężczyzna w garniturze, ciemnych okularach i białej koszuli. Gdybym nie znała tej dwójki pomyślałabym, że mają  mniej więcej 35 lat. Pozory. W rzeczywistości obydwoje skończyli niedawno 47.
Dobra. Przyznam. Ojca się nie wyprzemy. Te oczy. Boże. Wszystko.
- Nareszcie w domu! - krzyknęła mama przytulając do siebie Kamila. Chyba się popłakał. Z resztą ona też.
- Dominika! Dziecko! - tato objął mnie z całej siły. Rzeczywiście. Powitanie było bardzo wzruszające. Dla każdego.
- Patrz Krzysztof, jakiego masz syna. Kawalera. A córka? Piękna kobieta.  - tak wujku, jeszcze bardziej słódź.
- Maciek, ja ciągle nie dowierzam. Ale ten czas szybko leci! Dobra, jedziemy do domu, bo trochę z Gośką zgłodnieliśmy.

Razem z młodym i rodzicami na Mokotów wracaliśmy moim samochodem. Pięć lat odkładałam na niego pieniądze wysyłane przez rodziców, trochę dostałam od dziadków, nawet dorabiałam pracując w sklepie w czasie wakacji, a i tak musiałam zadłużyć się w banku.  Ale mam. Taki jak chciałam. I podczas naszego rodzinnego zlotu  nawet to musiało zostać skomentowane.
- Jestem pełen podziwu. Młoda, po studiach, magister, pracowita, porządna robota, mieszkanie i jeszcze porządniejsza fura na podjeździe. A na dodatek piękna kobieta.  I chłopak siatkarz. Też porządny. Wyrosła nam idealna córka, Gosiu.
Kamil szturchnął mnie łokciem w bok, patrząc na moją reakcję.
- Wszystko się zgadza z wyjątkiem jednego. Obecnie jestem sama.
- Ale jak to? Przecież jeszcze niedawno byłaś z Pawłem w Hiszpanii.
- W Hiszpanii byłam sama. Nie jestem z Pawłem od jakiś 8 miesięcy i zmieńmy temat.

Zdenerwowałam się. Bardzo. Jako rodzice mogliby bardziej orientować się w życiu ich pociechy. Po mojej odpowiedzi nastała niezręczna cisza. Rodzicom zrobiło się głupio, a ja chcąc nie chcąc zostałam wyprowadzona z równowagi. Pomyślałam, że choć w skrócie wyjaśnię to, co dzieje się w ostatnim czasie, ale nie teraz. Dobrze, że ojciec ponownie zabrał głos i pokazując zdjęcia na laptopie z ostatniego wyjazdu na Florydę opowiadał o życiu na obczyźnie. Jedyne czego zazdrościłam mu w tym momencie, to tak dobrej znajomości angielskiego. Ale nie dziwmy się. 15 lat w Stanach robi swoje, a co do miejsca, to i tak wolę Barcelonę.

- Kochanie, a teraz pokażesz nam swoje mieszkanie, bo u dziadków jak widać całkiem przyzwoicie. I ta kuchnia, mamo!  - mama rozglądała się po pomieszczeniu,  idąc wzdłuż blatu kuchennego i gładząc go dłonią.

*

Po 10 minutach byliśmy w moim mieszkaniu. Niestety wizytę złożono za szybko i moja sypialnia przypominała istne pobojowisko.
- Jak na mój gust, kiedy skończysz meblować poszczególne pomieszczenia, będzie tutaj bardzo ładnie. Cieszę się, że sobie radzisz. Wyrosłaś na ludzi. I Kamil też. Widzę to.
Mama popatrzyła na mnie takim czułym i troskliwym spojrzeniem. Dokładnie tak, jak patrzy każda matka na swoje ukochane dziecko. Poczułam, że brakowało mi tego. Tego spojrzenia, którego żadne inne nie jest w stanie zastąpić.
- A teraz powiedz mi o co chodzi z Pawłem. Przecież było tak dobrze. Odkładaliśmy z ojcem pieniądze na wesele, a ty mówisz, że już od 8 miesięcy nie jesteście razem. Dlaczego nic nie mówiłaś?
- Mamo, mamy cały dzień, więc postaram się jak najbardziej szczegółowo.



*

- Bo widzisz Dominika, człowiek jest tylko człowiekiem. Działamy pod wpływem impulsu, emocji, chwil, popełniamy masę błędów, bo uznajemy,  że robimy coś co będzie dla nas dobre i wydaje nam się, że już nie potrzebujemy kogoś kogo kochamy i wmawiamy sobie, że już nic do niego nie czujemy. A wszystko za cenę doznania czegoś nowego, na czym najczęściej możemy się sparzyć. Wtedy dopiero widzimy, jak bardzo brakuje nam rzeczy i ludzi z przeszłości, niezależnie od tego, czy jest ona daleka czy nie. 
Masz szczęście, że zrozumiał. Daj mu szansę. Daj mu do siebie dotrzeć i doceniaj jego starania. Zaryzykuj. To dobry chłopak, tylko trochę się pogubił.  Zasygnalizuj, że z czasem przekonasz się do niego. Czas może zmienić tak wiele...

Po tych słowach uśmiechnęłam się do mamy i przytuliłam ją.
- Dziękuję.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

#6 Nie liczy się nic, liczą się przyśpieszone tętna.


Wiesz, że krew nam przyśpiesza, a powieki nie chcą opaść...


 - Jakiej wody? Co ja tu robie? Gdzie jest Paulina? Mariusz? Przecież miałam zostać tam! - krzyczałam na Pawła, a on uśmiechał się tak kojąco, że zmiękłam i przez chwilę patrzyłam prosto w jego niebieskie tęczówki.

- Najpierw wylałaś wino swojego towarzysza Piotra na sukienkę, później chodziłaś po tym imprezowo-bankietowo-zabawowym pomieszczeniu u Wlazłych bez butów, które trzymałaś za to w ręce i chciałaś zbić Bąkiewicza, bo nie lubisz czerwonego, a jego koszula jak zapewne jeszcze pamiętasz była czerwona. Później wzięłaś kluczyki, otworzyłaś drzwi, wparowałaś mi do samochodu, powiedziałaś, że nigdzie z niego nie wyjdziesz, bo chcesz wracać ze mną i tylko ze mną, rozłożyłaś się na siedzeniu z tyłu i zasnęłaś.  Powiedziałem Paulinie, która pomimo wszystko trzymała się kupy, żeby lepiej zajęła się swoim mężem imprezowiczem, który zabalował jak ty i jakaś połowa z gości, a ja cię zabiorę tutaj. Maciej już wie, że tu jesteś. Nie martw się. Nie narobiłaś sobie wstydu, a ja cie nie zgwałciłem ani do niczego nie zmuszałem. Położyłem cię tutaj, a sam przespałem się  w salonie. I powiem ci jeszcze, że ten twój kolega to niezły frajer. Wyszedł  dość  oczarowany z koleżanką Mariusza do pokoju dla gości na górę i tyle go widzieli. A ja przez całą imprezę nic nie wypiłem. Nic. 
- Teraz pozwól, że wstanę z łóżka, a ty chociaż na chwilę opuść ten pokój. 
Paweł wyraźnie posmutniał.
Ogarnęłam się i ubrałam w rzeczy, które ciągle schowane były w szufladzie.
- Wychodzę, muszę wrócić na niedziele do Warszawy.
-Chyba zwariowałaś! Nie wypuszczę cię z takim kacem do domu! Zostajesz tutaj. Przynajmniej do jutra, do południa. Bez gadania. 
- Ale …
- Naprawdę nie chcę żebyś odjeżdżała dzisiaj. Daj znać Maćkowi, że zostajesz u mnie do jutra. 
- A nie mogę być u Maćka? W domu? 
- Nie. Bo o 17, czyli za jakieś 3,5 godziny przychodzą chłopaki i gramy w coś na X-Boxie. Już wiedzą, że tu jesteś i w sumie to są zadowoleni, pomimo tego, że miał to być męski zlot. 
- Ooo nie, nie mój drogi…
- Ależ tak, tak moja droga. Wygrałem. Nie kłóć się już, tylko ogarnij ten tusz do rzęs, bo ci zdecydowanie nie do twarzy, a ja jadę do rodziców, bo ojciec prosił, żebym przywiózł mu jakieś narzędzia. Będę za jakąś godzinę.  I nie uciekaj!


Paweł wyszedł, a ja zaraz za nim. Pomyślałam, że wyskoczę do sklepu po parę rzeczy i zrobię jakąś dobrą zapiekankę. Chciałam się odwdzięczyć  za opiekę i za to, że nie pozwolił mi zrobić niczego głupiego. Byłam zła sama na siebie, że na imprezie zachowałam się wobec niego nie w porządku chociaż po części sobie na to zasłużył. 
Zrobiłam całkiem spore zakupy, bo lodówka jak to często u niego bywa była pusta i przystąpiłam do robienia potrawy. Chciałam nakryć do stołu, ale właściciel mieszkania jeszcze nie dorobił się obrusów, więc kiedy tylko skończyłam moje kuchenne rewolucje położyłam na nim tylko naczynie z zapiekanką, dwa talerze, sztućce, serwetki, jakieś ładniejsze szklanki i ulubiony sok Pawła, czyli Caprio o smaku multiwitaminy, a sama przebrałam się w jakieś lepsze rzeczy z szuflady, która znowu okazała się potrzebna. Ledwo zdążyłam stanąć obok stolika z, a otworzyły się drzwi.  Paweł wytrzeszczył oczy i powoli do mnie podszedł.
- A co to za święto, że nagle zmienił ci się humor?
- Nie święto. Wiesz, dziękuję za to, no wiesz, wczoraj, a właściwie już dzisiaj, że się mną zaopiekowałeś. Jestem ci wdzięczna i wcale nie żartuję. 
- Nie no, nie musiałaś… I jeszcze powiedz, że zrobiłaś zakupy to już umrę. 
- No na następny tydzień powinieneś mieć co jeść. 
- Umarłem, wiesz? 
- Nie umieraj, bo wystygnie! 



*



Ten żarłok zjadł 3 dokładki. Chyba mu smakowało. I nawet włożył naczynia do zmywarki. 
Usiedliśmy na sofie. Paweł włączył telewizor. Oczekując na chłopaków oglądaliśmy powtórkę jakiegoś telewizyjnego tasiemca.
- Przełącz to mistrzu, może jest coś innego… Paweł?
Mój współtowarzysz najwyraźniej w przeciągu 10 minut przeszedł do trybu offline.  Wykorzystałam więc okazję, że raczej nie będzie się wiercił i położyłam głowę  na jego ramieniu, tym samym opierając się o jego bok. 



*



- A tu co się wyprawia? Już nie macie gdzie spać, tylko na sofie w salonie? - krzyknął Karol, który razem z Andrzejem najprawdopodobniej weszli bez pukania.
- A może by tak ciszej cymbały?! Po prostu nam się przysnęło, nie?
- Domka, tylko winny się tłumaczy. Już ja tam wiem co jest dobre na kaca! - Andrzej jak zawsze był niezwykle dowcipny.
- No tak, seks i co z tego? Nikt tu nic nie robił i włączcie już tego X-Boxa, bo mam ochotę skopać wam tyłek w skokach narciarskich. 



Popatrzyłam na Pawła i westchnęłam. Cóż za determinacja. Ci mężczyźni. Czasami jak dzieci. 



Wizyta chłopaków była bardzo miła. Szczególnie wtedy jak siedziałam na barkach Pawła i biłam Wronę po głowie,  a Kłosa kopałam. To nic, że nasze mini sztuki walki słyszało  pół osiedla, prawda?



- A tak całkiem poważnie, to widzę, że miłość kwitnie znów. Zati! Trzymaj ją teraz i nie puszczaj, bo ci znowu ucieknie.



Po słowach Karola nastała cisza, pomimo której zrobiło mi się dziwnie miło.
- Jeszcze za wcześnie, żeby o czymkolwiek mówić w tej kwestii. - wypaliłam.
- No, no, już ja swoje wiem. - Karol ciągle drążył temat.
- A ja ci powiem, że nie wiesz nic. - no tak Dominika, tego to nawet ty sama przecież nie wiesz.
- No dobra gołąbeczki, my się zbieramy, a wy grzecznie do łóżek. Tylko dzieci nie narobić!



Te dwa przygłupy opuściły mieszkanie około godziny 21:30. Nie że się cieszę, czy coś, ale wieczorny spokój będzie dla mnie i mojej głowy zbawienny.



- Może masz ochotę na jakiś serial, mam parę nowych. Tym razem już raczej nie będzie drzemki. - zapytał Paweł, który trzymał już w ręce opakowanie z płytami. 
- Ta odpalaj to. Zgadzam się na wszystko.
Znowu siedzieliśmy na sofie w salonie przed ogromnym telewizorem i oglądaliśmy jakiś horror, którego panicznie się bałam. Z resztą jak każdego. Trzymałam Pawła za rękę, ale w momencie, gdy pani z twarzą potwora goniła swoje własne dziecko z nożem, aż w końcu go dopadła (a dalej już nie wiem bo zamknęłam oczy), wskoczyłam mu na kolana. 
- Mała, nie bój się, to tylko film. - Paweł pocałował mnie w czoło i przytulił do siebie. 
- Film… Racja. Tylko film. - powiedziałam cicho biorąc jego twarz w swoje dłonie i nie wiedzieć czemu przyciągając ją do swoich ust. Nasz pocałunek zmusił nas do zmiany pozycji z siedzącej na leżącą i trwał dość długo, bo zdążyłam zignorować trzy telefony - jeden od Aśki i dwa od Wiki. Chyba nie do końca byłam świadoma tego, co robię.  
- Aha, to tak dziewczyna boi się horrorów!
- Nie mów nic i nie przerywaj. - wypowiadając te słowa zaczęłam rozpinać pawłową koszulę.
On jednak nie pozostał mi dłużny i natychmiast zaczął majstrować coś pod moją bluzką, przy staniku.
- Dominika, nawet nie wiesz jakbym chciał, ale my chyba nie możemy tego zrobić, my nawet nie jesteśmy razem, co mam nadzieję, że jest tylko kwestią czasu.
- Mówiłam ci, żebyś nic nie mówił, tak?



Nie wiem, dlaczego, po co i co chciałam przez to osiągnąć, ale zdecydowałam się na spędzenie nocy z moim byłym facetem, u niego w domu i w jego sypialni (co wyraziłam gestem jakim było skierowanie palca w stronę drzwi do niej) i  w jego łóżku. Impuls.  Emocje. Nie wiem.  Nieważne. Pewnie rano będę tego żałować. Ale chwila, w której Paweł całując mnie zaniósł na rękach do pomieszczenia obok mogłaby trwać wiecznie. 




wtorek, 6 sierpnia 2013

#5 Przestałam używać głowy.

''Tak, przestałem używać głowy, dałem sobie z tym spokój.''

-Domka, do cholery. Przychodzisz tutaj już dziesiąty dzień i nawet nie rozmawiamy. Zamieniamy ze sobą kilka słów, a kiedy zaczyna się bardziej konkretna rozmowa, Ty wychodzisz. - słysząc te słowa coś we mnie pękło.
- Słuchaj siatkarzyku.  Wzięłam cie do szpitala, uratowałam przed być może znacznie większym uszczerbkiem na zdrowiu, teraz chodzi tylko o to, żebyś szybko wyzdrowiał. I tylko o to. Nie myśl sobie, że po tym wszystkim będzie jak dawniej. Człowieku! Ty po dwóch latach związku stwierdziłeś, że mnie nie kochasz. Potraktowałeś mnie jak zabawkę!  Zrezygnowałeś ze mnie!  Znudziłam ci się! - krzyczałam na całe mieszkanie ze łzami w oczach. Nakręciłam się.
- Spokojnie!  - tylko tyle udało mu się powiedzieć.
- Jak mam być spokojna? Obiecałeś mi wspólne życie, dom, dzieci, że nigdy mnie nie zostawisz, bo jestem dla Ciebie najważniejsza i tylko twoja. A ty mnie zwyczajnie zostawiłeś! Za nic! Za to, że byłam przy tobie i tylko Ciebie kochałam. I kocham. Jak cholera. Ale nienawidzę cie za to, co mi zrobiłeś!

W tym momencie Zatorski usiadł na kanapie i schował twarz w dłoniach. A mnie zrobiło się lżej. Byłam usatysfakcjonowana, że poczuł się chociaż trochę tak, jak ja. Wyszłam.

*
Po akcji u Pawła przestałam się u niego pokazywać i reagować na jakąkolwiek próbę kontaktu. Chciałam uspokoić myśli. Ostatnio zbyt wiele się wydarzyło. Po ciężkim dniu w  pracy wstąpiłam do kawiarni na mrożoną kawę i wuzetkę. Właściwie to chyba za bardzo się rozpędziłam, bo wszystkie miejsca były zajęte. No. Z wyjątkiem jednego, na którym stały dwie reklamówki. Cóż. Widocznie są bardziej zmęczone niż ja po 9 godzinach w biurze.
- Jeżeli szuka pani wolnego miejsca, to ja te reklamówki wezmę, nie ma problemu.  - odezwał się dość przystojny mężczyzna. Szatyn, ciemne oczy, ubrany w garnitur. Wyglądał całkiem dobrze. Dosiadłam się.
- Piotrek Wesołowski jestem, bo w sumie jak już razem siedzimy, to nie wypada tak anonimowo.
- Dominika. Bartodziejska. - uśmiechnęłam się, bo podobała mi się bezpośredniość tego gościa.
- Stąd? Bo nazwisko znajome.
- Nie nie, tutaj tylko pracuję,  a znajome, bo wujek dość sławny w Bełchatowie. Z resztą pracujemy razem.
- To w takim razie skąd cię tu przywiało?
- A z Warszawy przywiało.
- Ooo, miastowa. Warszawianka.
- Stu procentowa. Ale jakoś tak chciałam pracować z waszą drużyną.  A Ty ? Tutejszy?
- Tutejszy, ale chyba będę musiał pojechać do Warszawy, bo widzę, że urodziwe jesteście.

Zaczerwieniłam się. W końcu każda kobieta lubi komplementy, a to coś chyba było właśnie komplementem.

- Oprócz tego, że urodziwe, to jeszcze jakie inteligentne, serio!
- No w to nie wątpię. Czyli wiem już o tobie tyle, że nazywasz się Dominika, pracujesz w Bełchatowie a pochodzisz z Warszawy i pewnie lubisz siatkówkę. Dobry początek.
- A ja o tobie tyle, że nazywasz się Piotrek, pochodzisz stąd i na tym koniec. Więc słucham.
- Jestem przyszłym prawnikiem. Mam 27 lat i obecnie mam praktyki w sądzie.  No. I już wiesz więcej.
- I stąd ten garnitur.
- powiedziałam z zastanowieniem
- Dokładnie, a tak serio to nienawidzę w nim chodzić.

Tak upłynęło nam dwie godziny. Całkiem przyjemne dwie godziny.

- Może dasz się zaprosić, gdzieś? Wiem, że może za szybko wypaliłem, jeżeli nie chcesz to …
- A no, dam. - i nagle pojawiła się chęć zemsty. Chęć tego, żeby Paweł poczuł się zazdrosny.
- No proszę, konkretna dziewczyna, tylko nie jutro, bo wybieram się na urodziny do jednego z naszych siatkarzy.
- Tak się składa, że ja też. - no proszę, co za przypadek. - Do Mariusza?
- Dokładnie, czyli siłą rzeczy i tak się spotkamy, jak miło. - powiedział ze szczerym uśmiechem.

Po tych słowach poczułam, że już jutro nadarzy się jedna z niewielu okazji, w których Paweł zobaczy mnie u boku kogoś innego. U boku osoby, którą znam zaledwie dłuższą chwilę, ale to wystarczy. Odpłacam się.  Przecież Paweł nie musi wiedzieć, że znamy się tak krótko.


*

Impreza urodzinowa u Mariusza miała rozpocząć się o 18. Razem z Anką, żoną Maćka szykowałyśmy się już od 14. Ona siedziała z termowałkami  na głowie, a ja kombinowałam z grzywką, latając tam i z powrotem do wujka-doradcy, czy wyglądam dostatecznie dobrze, żeby zrobić wrażenie na pozostałych gościach. A dziś zależało mi na tym jak nigdy. Pomyślałam, że rozpuszczę moje proste, długie włosy, podmaluję rzęsy,  założę obcisłą granatową sukienkę i wysokie szpilki w odcieniu nude, które  nawiasem mówiąc dostałam od Pawła, a do tego wezmę kopertówkę  w kolorze butów.
- Figura mamy, ale i tak jesteś łudząco podobna do ojca. Ty i twój młodszy brat nie wyprzecie się rodziny Bartodziejskich. - wujek musiał skwitować mój strój.



Nie. Ja i młody (chociaż już za dwa tygodnie ten mały knypek skończy osiemnaście) wcale nie jesteśmy podobni do naszych rodziców. Właściwie to nie jesteśmy podobni do nikogo. Takie dwa wyrzutki.  I tak, mam młodszego brata.  Ale wyjechał na obóz sportowy dokładnie wtedy, kiedy ja wróciłam z Hiszpanii i widzimy się dopiero za kilka dni. Mały cymbał. Ale kochany. I to, jak został potraktowany przez rodziców jako malutkie dziecko boli mnie chyba bardziej niż jego samego.


*
Dotarliśmy do Wielunia. Nie obyło się oczywiście bez dwóch przystanków po drodze, bo Maciek postanowił kupić butelkę wina do prezentu, a później rozmyślił się, bo Mariusz przecież woli wódkę, jeżeli już cokolwiek. Wszyscy goście już byli, a Paulina wysłała mi sms, że z wniesieniem tortu na salony czeka już tylko ze względu na nas.
- I są! - krzyknął Plina.
Oczy wszystkich panów ( i pań również) zostały zwrócone w moją stronę. A ja zwróciłam uwagę tylko na Pawła, który o mało nie zbierał zębów z podłogi. Swój ‘’plan’’ zaczęłam realizować  z momentem zajęcia miejsca obok Wesołowskiego i odwdzięczenia się mu uśmiechem, tak samo czarującym.
Paulina wniosła okazały tort, Mariusz zdmuchnął świeczki,  a wszyscy goście głośno  i dość … nieczysto zaśpiewali ,,Sto lat!’’. Solenizant zgarnął górę prezentów, masę życzeń i sporo litrów różnego rodzaju trunków. Po zjedzeniu urodzinowego ciasta Winiar stwierdził, że nie ma na co czekać, a siatkarz też człowiek i otworzył pierwszy litr. I tak zleciało. Kolejka za kolejką, aż wszyscy łącznie z gospodarzem osiągnęli tytuły mistrzów parkietu. Od rozmowy z moim nowym znajomym odciągnął mnie Paweł, pod pretekstem tańca. Złapał mnie za biodra, a moje ręce skierował na swoje barki.
- Ślicznie wyglądasz. Z resztą jak zawsze. - O! Pan Komplement się odezwał.
- Ty też niczego sobie. - kultura wymaga przyznać rację.
- Czy ja mogę wiedzieć kto to jest ?
- Kolega.
-  Dominika, ja po prostu pytam kim jest ten typ. Nie kłam.

- Ten typ Piotrek się nazywa, a z resztą co ci do tego?
- Nic mi do tego, a skąd go znasz?

- Nie twój zasrany interes.  - po tych słowach wyrwałam się z pawłowego ‘uścisku’ i ponownie usiadłam obok trochę bardziej zaprawionego niż ja Wesołowskiego. Do naszego towarzystwa dołączyła żona Winiara, kilku znajomych Mariusza i on sam. Bawiłam się doskonale. Dawno się tak nie śmiałam, a oprócz tego miałam satysfakcję z zazdrości, którą widziałam wypisaną na twarzy mojego byłego faceta. Cel, choć mały, został osiągnięty.
Po północy pożegnałam odjeżdżającego do domu Maćka, bo Anna musiała rano stawić się w pracy, a gospodarze uznali, że nie ma po co przerywać mi zabawy i mogę u nich przenocować.
Włączyłam więc  karaoke i razem z Pauliną wydzierałyśmy się w rytm starego polskiego rocka.
Po kolejnych dwóch lub trzech kieliszkach straciłam całkowitą kontrolę nad tym co robię.

*
Otworzyłam oczy. Była godzina 13.30. Nie chciałam podnosić głowy, bo wiedziałam, że będę cierpieć. Bardzo. Do momentu, kiedy zobaczyłam znajome kolory ścian byłam pewna, że jestem u Wlazłych. Kurwa.

- Dzień dobry imprezowiczko! Może wody?