- Załatwiłem trzy vipowskie wejściówki. Moje Panie, Mistrz Mariusz jest wielki i już możecie dziękować mu za jego wyczyn jakim jest zdobycie tych bilecików.
- Kochanie, przypominam ci, że to nie wyczyn tylko twoje znajomości. - Paulina puściła oczko w stronę zbulwersowanego jak małe dziecko męża.
Uwielbiam te ich małżeńskie docinki. Obydwoje są dla siebie stworzeni.
- A ty Bartodziejska będziesz skazana na nasze towarzystwo. Trzecia wejściówka jest dla ciebie.
- Ale głupio mi tak…
- Głupio to ty teraz gadasz! Możemy się ewentualnie zrzucać na paliwo i zmieniać, kto w jaki dzień będzie jechał. - Mariusz nie dawał za wygraną, a jego żona Patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem.
- Dobra państwo Wlazły. Namówiliście mnie. Niech stracę.
*
Pomimo promieni słońca przedostających się przez niedociągnięte do końca
żaluzje w połowie września moje samopoczucie z chwilą wstania z łóżka jest co
najmniej tragiczne. Nie powinnam jeść wczoraj tego zestawu z McDonalda ,
chociaż był dobry, ale to może właśnie on mi zaszkodził. - Dominika! Aleś blada!
- Chyba się czymś zatrułam. - Maciek bacznie obserwował każdy mój ruch.
- Nie wyglądasz najlepiej. Powinnaś zostać w domu, bo pewnie do lekarza nie będziesz chciała pójść i wziąć coś. Albo wiem! Napić się ziółek!
- Chyba sobie żartujesz, tyle roboty w pracy, a ja mam tkwić bezczynnie w łóżku? Zapomnij!
*
- Nie wyglądasz najlepiej. Średni moment wybrałaś na złe samopoczucie, ale chyba powinnaś zostać w domu.
- Paulina!
- Dobra, nic nie mówię. Męcz się.
Faktycznie. Wyjście od Maćka nie było dobrym pomysłem. W ciągu dwóch godzin zaliczyłam dwie rozmowy z toaletą. Jakimś cudem dotrwałam do 17, ale przerażał mnie fakt, powrotu do domu na weekend i spotkania się z dziewczynami. Poprosiłam wujka o podwózkę do dziadków, bo u siebie jak zwykle nie miałam żadnych leków z wyjątkiem Rutinoscorbinu.
Po 19 doczołgałam się na trzecie piętro. Mój widok nieco zmartwił rodziców i dziadków. Babcia od razu zaparzyła mi jakiejś herbaty, a mama rozścieliła łóżko w moim dawnym pokoju, jakbym co najmniej ja, 25 letnia kobieta, nie dała sobie z nim rady.
- Szkoda jej. Ciężko pracowała ostatnio. Może to z przemęczenia. - skomentował tato siedząc w kuchni i czytając jakiś dziennik.
- Wydobrzeje. Weekend w dobrych rękach i wróci do Bełchatowa jak nowonarodzona. - tymi słowami mama zakończyła wszystkie tematy związane ze mną.
Myślałam, że wreszcie mogę spokojnie pooglądać telewizję i zapomnieć o moim dzisiejszym samopoczuciu, ale myliłam się. Mój kochany braciszek zamiast wyjść w piątkowy wieczór z kolegami bądź dziewczyną (czy on w ogóle kogoś ma?) przyszedł do starszej siostry. Może powinnam się cieszyć?
- Czego chcesz mała gnido?
- Ej, bez takich. Przyszedłem dotrzymać ci towarzystwa. Przesuń swój szanowny tyłek. I przytyj trochę, bo jeszcze chwila, a cie włosy do tyłu przeważą. - kochany człowiek. Serio.
- Coś jeszcze, czy mam cię wyprosić?
- Spokojnie. Próbuję rozgryźć co ci jest. Przecież ty rzadko bywasz chora. Nie licząc grypy każdej zimy.
- Myśl geniuszu. Bo ja kompletnie nie wiem czym mogłam się zatruć. Zestaw z McDonalda jadłam już tysiące razy i nie chce mi się wierzyć, że zatrułam się nim akurat wczoraj.
- Pewnie masz jakąś jednodniówkę. Pogadasz z sedesem i ci przejdzie, mówię ci, siostra.
- Irytujesz mnie gówniarzu. - wrzasnęłam na Kamila, a on uśmiechnął się i rozłożył na łóżku.
- No przecież żartuję, zero spiny Dominika. Zachowujesz się jak baba w ciąży, a przecież każdemu zdarza się złapać jakieś choróbsko.
- Pewnie masz rację.
*
Na moje szczęście, w sobotę czułam się już dużo lepiej, chociaż zdarzyło się, że zakręciło mi się w głowie. Mogłam w miarę spokojnie załatwić trochę roboty, której odłożyć na późniejszy termin nie chciałam i udać się z wizytą do Aśki. Ubrałam moją jesienną, beżową parkę, zwykły biały podkoszulek, ciemne jeansy i czarne botki, a włosom pozwoliłam odetchnąć i wyzwoliłam je od upięcia. Zdaniem Kamila, który postanowił przesiedzieć w moim domu z kolegą podczas mojej nieobecności, wyglądałam, uwaga: ,,przyzwoicie’’.
Po drodze kupiłam Redsy, i bez pukania weszłam do mieszkania przyjaciółki. Na stole leżały trzy testy ciążowe, a właścicielka lokum niespotykanym jak na nią skupieniem studiowała ulotkę.
- Dominika! - przerwała zajęcie. - Dobrze, że jesteś! Zaprosiłam was dzisiaj po coś. Musimy zrobić to we trzy.
Wiktoria popatrzyła na mnie i wybuchnęłyśmy śmiechem. Po chwili jednak zapytała:
- Ale po co mamy robić jakiś test, skoro tylko ty masz wątpliwości?
- Dziewczyny. To nie jest zabawne. Boje się, że ja i Patryk wpadliśmy. Spóźnia mi się okres i nie zabezpieczaliśmy się. Proszę was, będzie mi raźniej! - Aśka patrzyła na nas błagalnym wzrokiem.
- Ale przecież to głupota. Nie lepiej wykorzystać trzy tylko dla siebie, dla większej pewności?
- W szafce mam jeszcze dwa. W razie gdybym coś spieprzyła.
- Ale co tu możesz spieprzyć? No dobra. Skoro ci tak zależy, zrobimy tą głupotę, prawda Domka?
- No pewnie. Od tego masz nas, ale bądź świadoma swojej głupoty.
- Kochane jesteście! Najpierw pójdzie Dominika, bo zawsze była najodważniejsza, później Ty, a później ja.
Aśka chyba naprawdę zwariowała. Ciekawe, czy jak okaże się, że jest w ciąży, my też będziemy musiały zajść, bo będzie jej raźniej?
Po wszystkim odłożyłyśmy testy, każda w inne miejsce (bo ta panikara uznała, że jeszcze się pomylimy) i zjadłyśmy zamówioną pizzę.
*
- Nie jestem w ciąży, tak! - Aśka krzyczała na całe mieszkanie, nie pomijając już telefonu do Patryka. - No i nie dziwne, że ja też nie jestem. Pilnujemy się z Miśkiem w tych sprawach. Teraz ty Dominika, chociaż w sumie to tylko formalność. Aśka, ty i te twoje durnowate pomysły. - Wika spojrzała na ucieszoną Joannę i westchnęła. Ja zaś wstałam i z uśmiechem na ustach podeszłam do szafki, na której położyłam swój test.
*
To co napiszę będzie bez sensu.
Nadszedł dzień, w którym wreszcie dodam coś od siebie.
Kiedy naszła mnie ochota na napisanie jakiegoś opowiadania byłam w wydawać by się mogło szczęśliwym związku. Pomyślałam sobie, że stworzę bohaterkę, którą facet potraktuje tak, jak ja nigdy nie chciałam zostać potraktowana. Kilkakrotnie myślałam, że słowa: 'Nie kocham cię, już nic do ciebie nie czuje i nic nie jest twoją wina. Po prostu do takiego wniosku doszedłem.' usłyszane od osoby, która jest całym moim światem pocięłyby moje serce na milion kawałków. Gdy dodałam rozdział trzeci z przemyśleniami mojej bohaterki zrobiło mi się smutno, a dzień po dodaniu rozdziału czwartego usłyszałam dokładnie wyżej cytowane słowa. I co robiłam? Uciekałam. Gdziekolwiek i kiedykolwiek mogłam. Jak ona. Jak Domka. I wiecie co? Rozdział trzeci jest w 80% moją autobiografią, napisaną przedwcześnie. Przepowiednią tego, co się stanie. Przypadek? Ironia losu? Nie wiem. Dziwna sytuacja. Siedząc teraz i pisząc to uśmiecham się do monitora, bo fikcja, coś wymyślonego w mojej łepetynie zaistniało naprawdę, chociaż tak bardzo tego nie chciałam. Wszystko legło w gruzach, tak nagle. Tak niespodziewanie.