''Tak, przestałem używać głowy, dałem sobie z tym spokój.''
-Domka, do cholery. Przychodzisz tutaj już dziesiąty dzień
i nawet nie rozmawiamy. Zamieniamy ze sobą kilka słów, a kiedy zaczyna się
bardziej konkretna rozmowa, Ty wychodzisz. - słysząc te słowa coś we mnie
pękło.
- Słuchaj siatkarzyku. Wzięłam cie do szpitala, uratowałam przed być może znacznie większym uszczerbkiem na zdrowiu, teraz chodzi tylko o to, żebyś szybko wyzdrowiał. I tylko o to. Nie myśl sobie, że po tym wszystkim będzie jak dawniej. Człowieku! Ty po dwóch latach związku stwierdziłeś, że mnie nie kochasz. Potraktowałeś mnie jak zabawkę! Zrezygnowałeś ze mnie! Znudziłam ci się! - krzyczałam na całe mieszkanie ze łzami w oczach. Nakręciłam się.
- Spokojnie! - tylko tyle udało mu się powiedzieć.
- Jak mam być spokojna? Obiecałeś mi wspólne życie, dom, dzieci, że nigdy mnie nie zostawisz, bo jestem dla Ciebie najważniejsza i tylko twoja. A ty mnie zwyczajnie zostawiłeś! Za nic! Za to, że byłam przy tobie i tylko Ciebie kochałam. I kocham. Jak cholera. Ale nienawidzę cie za to, co mi zrobiłeś!
W tym momencie Zatorski usiadł na kanapie i schował twarz w dłoniach. A mnie zrobiło się lżej. Byłam usatysfakcjonowana, że poczuł się chociaż trochę tak, jak ja. Wyszłam.
*
- Słuchaj siatkarzyku. Wzięłam cie do szpitala, uratowałam przed być może znacznie większym uszczerbkiem na zdrowiu, teraz chodzi tylko o to, żebyś szybko wyzdrowiał. I tylko o to. Nie myśl sobie, że po tym wszystkim będzie jak dawniej. Człowieku! Ty po dwóch latach związku stwierdziłeś, że mnie nie kochasz. Potraktowałeś mnie jak zabawkę! Zrezygnowałeś ze mnie! Znudziłam ci się! - krzyczałam na całe mieszkanie ze łzami w oczach. Nakręciłam się.
- Spokojnie! - tylko tyle udało mu się powiedzieć.
- Jak mam być spokojna? Obiecałeś mi wspólne życie, dom, dzieci, że nigdy mnie nie zostawisz, bo jestem dla Ciebie najważniejsza i tylko twoja. A ty mnie zwyczajnie zostawiłeś! Za nic! Za to, że byłam przy tobie i tylko Ciebie kochałam. I kocham. Jak cholera. Ale nienawidzę cie za to, co mi zrobiłeś!
W tym momencie Zatorski usiadł na kanapie i schował twarz w dłoniach. A mnie zrobiło się lżej. Byłam usatysfakcjonowana, że poczuł się chociaż trochę tak, jak ja. Wyszłam.
*
Po akcji u Pawła przestałam się u niego pokazywać i
reagować na jakąkolwiek próbę kontaktu. Chciałam uspokoić myśli. Ostatnio zbyt
wiele się wydarzyło. Po ciężkim dniu w pracy wstąpiłam do kawiarni na mrożoną kawę i
wuzetkę. Właściwie to chyba za bardzo się rozpędziłam, bo wszystkie miejsca
były zajęte. No. Z wyjątkiem jednego, na którym stały dwie reklamówki. Cóż.
Widocznie są bardziej zmęczone niż ja po 9 godzinach w biurze.
- Jeżeli szuka pani wolnego miejsca, to ja te reklamówki wezmę, nie ma problemu. - odezwał się dość przystojny mężczyzna. Szatyn, ciemne oczy, ubrany w garnitur. Wyglądał całkiem dobrze. Dosiadłam się.
- Piotrek Wesołowski jestem, bo w sumie jak już razem siedzimy, to nie wypada tak anonimowo.
- Dominika. Bartodziejska. - uśmiechnęłam się, bo podobała mi się bezpośredniość tego gościa.
- Stąd? Bo nazwisko znajome.
- Nie nie, tutaj tylko pracuję, a znajome, bo wujek dość sławny w Bełchatowie. Z resztą pracujemy razem.
- To w takim razie skąd cię tu przywiało?
- A z Warszawy przywiało.
- Ooo, miastowa. Warszawianka.
- Stu procentowa. Ale jakoś tak chciałam pracować z waszą drużyną. A Ty ? Tutejszy?
- Tutejszy, ale chyba będę musiał pojechać do Warszawy, bo widzę, że urodziwe jesteście.
Zaczerwieniłam się. W końcu każda kobieta lubi komplementy, a to coś chyba było właśnie komplementem.
- Oprócz tego, że urodziwe, to jeszcze jakie inteligentne, serio!
- No w to nie wątpię. Czyli wiem już o tobie tyle, że nazywasz się Dominika, pracujesz w Bełchatowie a pochodzisz z Warszawy i pewnie lubisz siatkówkę. Dobry początek.
- A ja o tobie tyle, że nazywasz się Piotrek, pochodzisz stąd i na tym koniec. Więc słucham.
- Jestem przyszłym prawnikiem. Mam 27 lat i obecnie mam praktyki w sądzie. No. I już wiesz więcej.
- I stąd ten garnitur. - powiedziałam z zastanowieniem
- Dokładnie, a tak serio to nienawidzę w nim chodzić.
Tak upłynęło nam dwie godziny. Całkiem przyjemne dwie godziny.
- Może dasz się zaprosić, gdzieś? Wiem, że może za szybko wypaliłem, jeżeli nie chcesz to …
- A no, dam. - i nagle pojawiła się chęć zemsty. Chęć tego, żeby Paweł poczuł się zazdrosny.
- No proszę, konkretna dziewczyna, tylko nie jutro, bo wybieram się na urodziny do jednego z naszych siatkarzy.
- Tak się składa, że ja też. - no proszę, co za przypadek. - Do Mariusza?
- Dokładnie, czyli siłą rzeczy i tak się spotkamy, jak miło. - powiedział ze szczerym uśmiechem.
Po tych słowach poczułam, że już jutro nadarzy się jedna z niewielu okazji, w których Paweł zobaczy mnie u boku kogoś innego. U boku osoby, którą znam zaledwie dłuższą chwilę, ale to wystarczy. Odpłacam się. Przecież Paweł nie musi wiedzieć, że znamy się tak krótko.
*
Impreza urodzinowa u Mariusza miała rozpocząć się o 18. Razem z Anką, żoną Maćka szykowałyśmy się już od 14. Ona siedziała z termowałkami na głowie, a ja kombinowałam z grzywką, latając tam i z powrotem do wujka-doradcy, czy wyglądam dostatecznie dobrze, żeby zrobić wrażenie na pozostałych gościach. A dziś zależało mi na tym jak nigdy. Pomyślałam, że rozpuszczę moje proste, długie włosy, podmaluję rzęsy, założę obcisłą granatową sukienkę i wysokie szpilki w odcieniu nude, które nawiasem mówiąc dostałam od Pawła, a do tego wezmę kopertówkę w kolorze butów.
- Figura mamy, ale i tak jesteś łudząco podobna do ojca. Ty i twój młodszy brat nie wyprzecie się rodziny Bartodziejskich. - wujek musiał skwitować mój strój.
Nie. Ja i młody (chociaż już za dwa tygodnie ten mały knypek skończy osiemnaście) wcale nie jesteśmy podobni do naszych rodziców. Właściwie to nie jesteśmy podobni do nikogo. Takie dwa wyrzutki. I tak, mam młodszego brata. Ale wyjechał na obóz sportowy dokładnie wtedy, kiedy ja wróciłam z Hiszpanii i widzimy się dopiero za kilka dni. Mały cymbał. Ale kochany. I to, jak został potraktowany przez rodziców jako malutkie dziecko boli mnie chyba bardziej niż jego samego.
*
Dotarliśmy do Wielunia. Nie obyło się oczywiście bez dwóch przystanków po drodze, bo Maciek postanowił kupić butelkę wina do prezentu, a później rozmyślił się, bo Mariusz przecież woli wódkę, jeżeli już cokolwiek. Wszyscy goście już byli, a Paulina wysłała mi sms, że z wniesieniem tortu na salony czeka już tylko ze względu na nas.
- I są! - krzyknął Plina.
Oczy wszystkich panów ( i pań również) zostały zwrócone w moją stronę. A ja zwróciłam uwagę tylko na Pawła, który o mało nie zbierał zębów z podłogi. Swój ‘’plan’’ zaczęłam realizować z momentem zajęcia miejsca obok Wesołowskiego i odwdzięczenia się mu uśmiechem, tak samo czarującym.
Paulina wniosła okazały tort, Mariusz zdmuchnął świeczki, a wszyscy goście głośno i dość … nieczysto zaśpiewali ,,Sto lat!’’. Solenizant zgarnął górę prezentów, masę życzeń i sporo litrów różnego rodzaju trunków. Po zjedzeniu urodzinowego ciasta Winiar stwierdził, że nie ma na co czekać, a siatkarz też człowiek i otworzył pierwszy litr. I tak zleciało. Kolejka za kolejką, aż wszyscy łącznie z gospodarzem osiągnęli tytuły mistrzów parkietu. Od rozmowy z moim nowym znajomym odciągnął mnie Paweł, pod pretekstem tańca. Złapał mnie za biodra, a moje ręce skierował na swoje barki.
- Ślicznie wyglądasz. Z resztą jak zawsze. - O! Pan Komplement się odezwał.
- Ty też niczego sobie. - kultura wymaga przyznać rację.
- Czy ja mogę wiedzieć kto to jest ?
- Kolega.
- Dominika, ja po prostu pytam kim jest ten typ. Nie kłam.
- Ten typ Piotrek się nazywa, a z resztą co ci do tego?
- Nic mi do tego, a skąd go znasz?
- Nie twój zasrany interes. - po tych słowach wyrwałam się z pawłowego ‘uścisku’ i ponownie usiadłam obok trochę bardziej zaprawionego niż ja Wesołowskiego. Do naszego towarzystwa dołączyła żona Winiara, kilku znajomych Mariusza i on sam. Bawiłam się doskonale. Dawno się tak nie śmiałam, a oprócz tego miałam satysfakcję z zazdrości, którą widziałam wypisaną na twarzy mojego byłego faceta. Cel, choć mały, został osiągnięty.
Po północy pożegnałam odjeżdżającego do domu Maćka, bo Anna musiała rano stawić się w pracy, a gospodarze uznali, że nie ma po co przerywać mi zabawy i mogę u nich przenocować.
Włączyłam więc karaoke i razem z Pauliną wydzierałyśmy się w rytm starego polskiego rocka.
Po kolejnych dwóch lub trzech kieliszkach straciłam całkowitą kontrolę nad tym co robię.
*
Otworzyłam oczy. Była godzina 13.30. Nie chciałam podnosić głowy, bo wiedziałam, że będę cierpieć. Bardzo. Do momentu, kiedy zobaczyłam znajome kolory ścian byłam pewna, że jestem u Wlazłych. Kurwa.
- Dzień dobry imprezowiczko! Może wody?
- Jeżeli szuka pani wolnego miejsca, to ja te reklamówki wezmę, nie ma problemu. - odezwał się dość przystojny mężczyzna. Szatyn, ciemne oczy, ubrany w garnitur. Wyglądał całkiem dobrze. Dosiadłam się.
- Piotrek Wesołowski jestem, bo w sumie jak już razem siedzimy, to nie wypada tak anonimowo.
- Dominika. Bartodziejska. - uśmiechnęłam się, bo podobała mi się bezpośredniość tego gościa.
- Stąd? Bo nazwisko znajome.
- Nie nie, tutaj tylko pracuję, a znajome, bo wujek dość sławny w Bełchatowie. Z resztą pracujemy razem.
- To w takim razie skąd cię tu przywiało?
- A z Warszawy przywiało.
- Ooo, miastowa. Warszawianka.
- Stu procentowa. Ale jakoś tak chciałam pracować z waszą drużyną. A Ty ? Tutejszy?
- Tutejszy, ale chyba będę musiał pojechać do Warszawy, bo widzę, że urodziwe jesteście.
Zaczerwieniłam się. W końcu każda kobieta lubi komplementy, a to coś chyba było właśnie komplementem.
- Oprócz tego, że urodziwe, to jeszcze jakie inteligentne, serio!
- No w to nie wątpię. Czyli wiem już o tobie tyle, że nazywasz się Dominika, pracujesz w Bełchatowie a pochodzisz z Warszawy i pewnie lubisz siatkówkę. Dobry początek.
- A ja o tobie tyle, że nazywasz się Piotrek, pochodzisz stąd i na tym koniec. Więc słucham.
- Jestem przyszłym prawnikiem. Mam 27 lat i obecnie mam praktyki w sądzie. No. I już wiesz więcej.
- I stąd ten garnitur. - powiedziałam z zastanowieniem
- Dokładnie, a tak serio to nienawidzę w nim chodzić.
Tak upłynęło nam dwie godziny. Całkiem przyjemne dwie godziny.
- Może dasz się zaprosić, gdzieś? Wiem, że może za szybko wypaliłem, jeżeli nie chcesz to …
- A no, dam. - i nagle pojawiła się chęć zemsty. Chęć tego, żeby Paweł poczuł się zazdrosny.
- No proszę, konkretna dziewczyna, tylko nie jutro, bo wybieram się na urodziny do jednego z naszych siatkarzy.
- Tak się składa, że ja też. - no proszę, co za przypadek. - Do Mariusza?
- Dokładnie, czyli siłą rzeczy i tak się spotkamy, jak miło. - powiedział ze szczerym uśmiechem.
Po tych słowach poczułam, że już jutro nadarzy się jedna z niewielu okazji, w których Paweł zobaczy mnie u boku kogoś innego. U boku osoby, którą znam zaledwie dłuższą chwilę, ale to wystarczy. Odpłacam się. Przecież Paweł nie musi wiedzieć, że znamy się tak krótko.
*
Impreza urodzinowa u Mariusza miała rozpocząć się o 18. Razem z Anką, żoną Maćka szykowałyśmy się już od 14. Ona siedziała z termowałkami na głowie, a ja kombinowałam z grzywką, latając tam i z powrotem do wujka-doradcy, czy wyglądam dostatecznie dobrze, żeby zrobić wrażenie na pozostałych gościach. A dziś zależało mi na tym jak nigdy. Pomyślałam, że rozpuszczę moje proste, długie włosy, podmaluję rzęsy, założę obcisłą granatową sukienkę i wysokie szpilki w odcieniu nude, które nawiasem mówiąc dostałam od Pawła, a do tego wezmę kopertówkę w kolorze butów.
- Figura mamy, ale i tak jesteś łudząco podobna do ojca. Ty i twój młodszy brat nie wyprzecie się rodziny Bartodziejskich. - wujek musiał skwitować mój strój.
Nie. Ja i młody (chociaż już za dwa tygodnie ten mały knypek skończy osiemnaście) wcale nie jesteśmy podobni do naszych rodziców. Właściwie to nie jesteśmy podobni do nikogo. Takie dwa wyrzutki. I tak, mam młodszego brata. Ale wyjechał na obóz sportowy dokładnie wtedy, kiedy ja wróciłam z Hiszpanii i widzimy się dopiero za kilka dni. Mały cymbał. Ale kochany. I to, jak został potraktowany przez rodziców jako malutkie dziecko boli mnie chyba bardziej niż jego samego.
*
Dotarliśmy do Wielunia. Nie obyło się oczywiście bez dwóch przystanków po drodze, bo Maciek postanowił kupić butelkę wina do prezentu, a później rozmyślił się, bo Mariusz przecież woli wódkę, jeżeli już cokolwiek. Wszyscy goście już byli, a Paulina wysłała mi sms, że z wniesieniem tortu na salony czeka już tylko ze względu na nas.
- I są! - krzyknął Plina.
Oczy wszystkich panów ( i pań również) zostały zwrócone w moją stronę. A ja zwróciłam uwagę tylko na Pawła, który o mało nie zbierał zębów z podłogi. Swój ‘’plan’’ zaczęłam realizować z momentem zajęcia miejsca obok Wesołowskiego i odwdzięczenia się mu uśmiechem, tak samo czarującym.
Paulina wniosła okazały tort, Mariusz zdmuchnął świeczki, a wszyscy goście głośno i dość … nieczysto zaśpiewali ,,Sto lat!’’. Solenizant zgarnął górę prezentów, masę życzeń i sporo litrów różnego rodzaju trunków. Po zjedzeniu urodzinowego ciasta Winiar stwierdził, że nie ma na co czekać, a siatkarz też człowiek i otworzył pierwszy litr. I tak zleciało. Kolejka za kolejką, aż wszyscy łącznie z gospodarzem osiągnęli tytuły mistrzów parkietu. Od rozmowy z moim nowym znajomym odciągnął mnie Paweł, pod pretekstem tańca. Złapał mnie za biodra, a moje ręce skierował na swoje barki.
- Ślicznie wyglądasz. Z resztą jak zawsze. - O! Pan Komplement się odezwał.
- Ty też niczego sobie. - kultura wymaga przyznać rację.
- Czy ja mogę wiedzieć kto to jest ?
- Kolega.
- Dominika, ja po prostu pytam kim jest ten typ. Nie kłam.
- Ten typ Piotrek się nazywa, a z resztą co ci do tego?
- Nic mi do tego, a skąd go znasz?
- Nie twój zasrany interes. - po tych słowach wyrwałam się z pawłowego ‘uścisku’ i ponownie usiadłam obok trochę bardziej zaprawionego niż ja Wesołowskiego. Do naszego towarzystwa dołączyła żona Winiara, kilku znajomych Mariusza i on sam. Bawiłam się doskonale. Dawno się tak nie śmiałam, a oprócz tego miałam satysfakcję z zazdrości, którą widziałam wypisaną na twarzy mojego byłego faceta. Cel, choć mały, został osiągnięty.
Po północy pożegnałam odjeżdżającego do domu Maćka, bo Anna musiała rano stawić się w pracy, a gospodarze uznali, że nie ma po co przerywać mi zabawy i mogę u nich przenocować.
Włączyłam więc karaoke i razem z Pauliną wydzierałyśmy się w rytm starego polskiego rocka.
Po kolejnych dwóch lub trzech kieliszkach straciłam całkowitą kontrolę nad tym co robię.
*
Otworzyłam oczy. Była godzina 13.30. Nie chciałam podnosić głowy, bo wiedziałam, że będę cierpieć. Bardzo. Do momentu, kiedy zobaczyłam znajome kolory ścian byłam pewna, że jestem u Wlazłych. Kurwa.
- Dzień dobry imprezowiczko! Może wody?
szeksz chce <3
OdpowiedzUsuńSpoko spoko przyjdzie czas ;d
OdpowiedzUsuńPawłowi troszkę zazdrości nie wyjdzie na źle, choć nie wiem czy to, aż tak dobry pomysł. Ciekawe co za typ ten adwokacik:)
OdpowiedzUsuńchciałam powiedzieć, że nadrobiłam wszystko i stwierdzam(jakby to nie było wiadome) , że Zator to dupek, a co? Zazdrosny... i bardzo dobrze, niech zobaczy co stracił.
OdpowiedzUsuńnie wiem czy masz chęć się w to bawić, ale nominuję cię do The Versatile Blogger :), jeżeli tak to po szczegóły zapraszam na http://blizej-mi.blogspot.com/p/the-versatile-blogger.html, jeżeli nie- zignoruj, usuń, cokolwiek :)