Nie mam pretensji do Ciebie, w końcu chcesz lepiej dla mnie, jeżeli sam dla siebie chce - asymetria pragnień.
- I żeby wreszcie się wszystko ułożyło. Będzie dobrze. Głowa do góry. - babcia trzymała w rękach moją zapłakaną twarz i ułamując kawałek opłatka, który trzymałam w ręce pocałowała mnie w czoło.
Te święta były inne. Cholernie inne. bo pomijając fakt awantury z Pawłem, od której minął jakiś tydzień, siedzieliśmy przy stole w składzie powiększonym o jedną osobę, która choć nie zajmowała ani centymetra kwadratowego powierzchni pokoju, była obecna. A przynajmniej ja czułam ją najbardziej. Zdecydowanie było bardziej wyjątkowo niż zwykle. Święta od zawsze są dla mnie czasem, w którym dostaję ogromnego kopniaka do działania na kolejny rok. Nie wiem dlaczego tak jest. Ale nie wnikam. Niech tak już będzie.
Mówiłam już, że kocham Warszawę? Mówiłam. Zapewne kilka razy. A mówiłam, że kocham ją za to, że nie śpi nawet w Boże Narodzenie o drugiej w nocy? Bo po pasterce na Polach Mokotowskich można minąć sporo osób. I nie snobów, jak się utarło, ale ludzi radosnych, rzucających się śniegiem, robiących zdjęcia i rozmawiających między sobą. To jest właśnie magia świąt.
- Dominika, jak to teraz będzie, no wiesz, dziecko, ty, Paweł...
- Nie wiem, Kamil. Wiem tylko, że będzie ciężko. Ale poradzę sobie. Zawsze sobie radziłam.
- Mogę ci coś powiedzieć? Jak brat siostrze, jak przyjaciel przyjaciółce?
- Wal.
- Rozumiem trochę Pawła.
- To znaczy? - popatrzyłam na młodego, unosząc do góry jedną brew.
- Tym niepowiadomieniem go o wszystkim i wykręcaniem się nie dałaś mu nawet szansy na wykazanie się. Zablokowałaś mu wszystkie drogi do siebie, a to właśnie w sytuacjach jak ta wychodzą intencje. Poczuł się skreślony, a nie chciał taki być. A jego wybuchowa reakcja była wyrazem tego, jak bardzo mu na tobie zależało.
Czasami zastanawia mnie, jak to możliwe, że ten gnojek ma 18 lat, a jest lepszym psychologiem niż niejedna dużo, dużo starsza osoba.
- Do czego zmierzasz?
- A do tego, że jeżeli chcesz być szczęśliwa, musisz pozwolić mu do siebie dotrzeć od nowa. Przecież go kochasz.
Te święta były inne. Cholernie inne. bo pomijając fakt awantury z Pawłem, od której minął jakiś tydzień, siedzieliśmy przy stole w składzie powiększonym o jedną osobę, która choć nie zajmowała ani centymetra kwadratowego powierzchni pokoju, była obecna. A przynajmniej ja czułam ją najbardziej. Zdecydowanie było bardziej wyjątkowo niż zwykle. Święta od zawsze są dla mnie czasem, w którym dostaję ogromnego kopniaka do działania na kolejny rok. Nie wiem dlaczego tak jest. Ale nie wnikam. Niech tak już będzie.
Mówiłam już, że kocham Warszawę? Mówiłam. Zapewne kilka razy. A mówiłam, że kocham ją za to, że nie śpi nawet w Boże Narodzenie o drugiej w nocy? Bo po pasterce na Polach Mokotowskich można minąć sporo osób. I nie snobów, jak się utarło, ale ludzi radosnych, rzucających się śniegiem, robiących zdjęcia i rozmawiających między sobą. To jest właśnie magia świąt.
- Dominika, jak to teraz będzie, no wiesz, dziecko, ty, Paweł...
- Nie wiem, Kamil. Wiem tylko, że będzie ciężko. Ale poradzę sobie. Zawsze sobie radziłam.
- Mogę ci coś powiedzieć? Jak brat siostrze, jak przyjaciel przyjaciółce?
- Wal.
- Rozumiem trochę Pawła.
- To znaczy? - popatrzyłam na młodego, unosząc do góry jedną brew.
- Tym niepowiadomieniem go o wszystkim i wykręcaniem się nie dałaś mu nawet szansy na wykazanie się. Zablokowałaś mu wszystkie drogi do siebie, a to właśnie w sytuacjach jak ta wychodzą intencje. Poczuł się skreślony, a nie chciał taki być. A jego wybuchowa reakcja była wyrazem tego, jak bardzo mu na tobie zależało.
Czasami zastanawia mnie, jak to możliwe, że ten gnojek ma 18 lat, a jest lepszym psychologiem niż niejedna dużo, dużo starsza osoba.
- Do czego zmierzasz?
- A do tego, że jeżeli chcesz być szczęśliwa, musisz pozwolić mu do siebie dotrzeć od nowa. Przecież go kochasz.
- Kocham. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Więc zadam ci ostatnie pytanie tego spaceru - Czego chcesz od życia, Dominika?
Tym akcentem zakończyliśmy nasz spacer. Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Albo może inaczej. Potrafiłam, ale bałam się swojej własnej odpowiedzi. Bałam się szczęścia. Bałam się ryzyka.
Świąteczna atmosfera dwudziestego piątego i szóstego grudnia zmuszała mnie do coraz głębszych refleksji. Stojąc przy lustrze zauważyłam wyraźnie okrągły brzuch. Uśmiechałam się do siebie.
- Damy radę! - powiedziałam pod nosem, kładąc się spać. W końcu jutro będzie dwudziesty siódmy. Chwila oddechu i później z powrotem szał. Krótszy, bo sylwestrowy, ale bardziej intensywny. No. W moim stanie raczej nie.
2 stycznia.
Patrząc na skacowanego i zmęczonego Kamila włączyłam swoją tzw. szyderę i nalewając mu rosołu nie mogłam powstrzymać się od wrednych komentarzy. Dzisiejsza młodzież. Niestety mój śmiech z brata szybko został przerwany. Na wyświetlaczu mojego telefonu pojawiła się wiadomość od Pauliny, która posiadając wiadomości z wiarygodnego źródła, poinformowała mnie, że Paweł nie reaguje na żadne próby kontaktu. Zmartwiłam się. To raczej do niego niepodobne, bo przecież on nie może wytrzymać bez kontaktu z
ludźmi. Samotność nie jest w jego stylu. Zdecydowanie nie. Zostawiając obiad i wszystko inne wybiegłam z mieszkania dziadków i ruszyłam w stronę Bełchatowa. Co prawda miałam być tam nazajutrz, ale intuicja podpowiadała mi, że coś się stało bądź stanie i muszę jechać. Pędziłam jak wariatka. Drogi były w fatalnym stanie. Pełno lodu i śniegu. Postanowiłam, że wyprzedzę mężczyznę jadącego przede mną. W przeciągu kilku sekund wpadłam a poślizg. Mój samochód tańczył na lodzie a ja nie mogłam nad tym zapanować. Usłyszałam uderzenie.
- Więc zadam ci ostatnie pytanie tego spaceru - Czego chcesz od życia, Dominika?
Tym akcentem zakończyliśmy nasz spacer. Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Albo może inaczej. Potrafiłam, ale bałam się swojej własnej odpowiedzi. Bałam się szczęścia. Bałam się ryzyka.
Świąteczna atmosfera dwudziestego piątego i szóstego grudnia zmuszała mnie do coraz głębszych refleksji. Stojąc przy lustrze zauważyłam wyraźnie okrągły brzuch. Uśmiechałam się do siebie.
- Damy radę! - powiedziałam pod nosem, kładąc się spać. W końcu jutro będzie dwudziesty siódmy. Chwila oddechu i później z powrotem szał. Krótszy, bo sylwestrowy, ale bardziej intensywny. No. W moim stanie raczej nie.
2 stycznia.
Patrząc na skacowanego i zmęczonego Kamila włączyłam swoją tzw. szyderę i nalewając mu rosołu nie mogłam powstrzymać się od wrednych komentarzy. Dzisiejsza młodzież. Niestety mój śmiech z brata szybko został przerwany. Na wyświetlaczu mojego telefonu pojawiła się wiadomość od Pauliny, która posiadając wiadomości z wiarygodnego źródła, poinformowała mnie, że Paweł nie reaguje na żadne próby kontaktu. Zmartwiłam się. To raczej do niego niepodobne, bo przecież on nie może wytrzymać bez kontaktu z
ludźmi. Samotność nie jest w jego stylu. Zdecydowanie nie. Zostawiając obiad i wszystko inne wybiegłam z mieszkania dziadków i ruszyłam w stronę Bełchatowa. Co prawda miałam być tam nazajutrz, ale intuicja podpowiadała mi, że coś się stało bądź stanie i muszę jechać. Pędziłam jak wariatka. Drogi były w fatalnym stanie. Pełno lodu i śniegu. Postanowiłam, że wyprzedzę mężczyznę jadącego przede mną. W przeciągu kilku sekund wpadłam a poślizg. Mój samochód tańczył na lodzie a ja nie mogłam nad tym zapanować. Usłyszałam uderzenie.