zapraszam ! ;)
piątek, 25 października 2013
piątek, 11 października 2013
#14 Pozwolę chodzić po mojej głowie Tylko tobie.
Wszystkie sprawy czarodziejów
Cały piasek prosto z Helu
Wiersze, których nie napiszę
Wszystkie moje siedem życzeń
Jeśli kiedyś wreszcie je wypowiemTylko tobie.
Cały piasek prosto z Helu
Wiersze, których nie napiszę
Wszystkie moje siedem życzeń
Jeśli kiedyś wreszcie je wypowiemTylko tobie.
- Myślę, że ten wózek będzie odpowiedni. No popatrz, jaki jest ładny.
- Paweł, przypominam ci, że mamy syna, a nie córkę. Chcesz go wozić w liliowym wózku z różową falbanką? Trochę męskości tatuśku! - popatrzyłam pogardliwym wzrokiem na Pawła, który w sklepie z akcesoriami dla dzieci próbował przerobić nasze dziecko na dziewczynkę.
- Przepraszam państwa, ale w drugiej części sklepu mamy jeszcze kilka innych wózków. Co prawda droższych niż te, ale może tam państwo znajdą coś odpowiedniego. - powiedziała sprzedawczyni, która już przez dłuższą chwilę przyglądała się naszym rozmowom, trwającym dobrą godzinę.
- To jest bardzo dobry pomysł proszę pani, bo ja już widzę wózek, którym będzie jeździł mój syn. - Paweł wjechał na środek sklepu czarno-turkusowym wózkiem na trzech kółkach.
- Jest śliczny. I praktyczny. Bierzemy go.
- Na 100%? Żebyś się nie rozmyśliła przypadkiem przy kasie.
- Przepraszam państwa, ale w drugiej części sklepu mamy jeszcze kilka innych wózków. Co prawda droższych niż te, ale może tam państwo znajdą coś odpowiedniego. - powiedziała sprzedawczyni, która już przez dłuższą chwilę przyglądała się naszym rozmowom, trwającym dobrą godzinę.
- To jest bardzo dobry pomysł proszę pani, bo ja już widzę wózek, którym będzie jeździł mój syn. - Paweł wjechał na środek sklepu czarno-turkusowym wózkiem na trzech kółkach.
- Jest śliczny. I praktyczny. Bierzemy go.
- Na 100%? Żebyś się nie rozmyśliła przypadkiem przy kasie.
- I kto tu przed chwilą zachował się jak baba, a mówi na mnie!
Opakowany w folię zakup spakowaliśmy do samochodu.
- A co z ciuszkami? No i oczywiście z twoimi rzeczami?
- No... Jeszcze nic nie mam. Nie miałam kiedy kupić.
- To jedziemy jeszcze do galerii. Nadszedł czas na twoje ulubione zajęcie, czyli zakupy. Jestem dla ciebie. Cały dzień, w galerii. Mierz co chcesz. Z kobietą w ciąży się nie dyskutuje. Może wreszcie kupisz coś w większym rozmiarze niż XS albo S.
- Ha, ha, ha. To się pośmialiśmy.
- No już, już. Rozchmurz się. Złość piękności szkodzi.
Nienawidzę go. Jest okropny.
Miał rację. Wpadłam w szał zakupów.
- Dominika, ja już nie mam siły. Nie dam rady!
- No kotek, jeszcze jeden sklep, proszę! Ostatni, ostateczny. Tam zawsze są ładne torebki. A ja nie mam torebki.
- Masz całą szafę torebek...
- Cisza! Tak! Chce tą. W sam raz. Prawda, że ładna?
- No ta, piękna, ale masz takie co najmniej trzy.
- Co to, to nie. Nie znasz się. Faceci... Może za kilka lat mój własny syn doradzi mi lepiej niż jego tatuś.
Po południu wróciliśmy do mojego mieszkania. Paweł poprosił Paulinę, aby przyjechała na weekend z Arkiem, a oni z Mariuszem będą spokojnie zdobywać kolejne zwycięstwa dla Skry. Co do dalszych tygodni mieliśmy się umówić. Wstępnie mieszkamy w Warszawie, ale bełchatowskie lokum Zatorskiego zostaje nadal do naszego użytku, jako taki 'drugi dom'. Z mieszkaniem wyszło na moje, bo swojego rodzinnego miasta nie chce opuszczać. Dobrze, że Paweł zgodził się na wszystko, co związane z tą kwestią.
- Czyli mówisz, że tatuś ostro się zaangażował. Wózek, ciuszki i jeszcze modna mamuśka. Jeszcze trochę, a będzie cię na rekach nosił. I te smsy, kiedy tylko ma czas... - Paulina z rozmarzoną miną popijała herbatę.
- Nawet mu nie podziękowałam za dzisiaj. Wytrzymywał moją gadaninę cały dzień i nawet zbytnio nie marudził.
- Wiesz, myślę, że to co się między wami stało...
- Było potrzebne, bo uświadomił sobie kim tak naprawdę dla niego jestem i ile dla niego znaczę?
- Właśnie to chciałam powiedzieć. Wydaje mi się, że nie pożałujesz tego powrotu. Widzisz, wszystko zaczęło się układać.
- Ale gdyby między innymi nie ty, nie dałabym rady. Byłaś takim moim kołem ratunkowym. Jesteś wielka, kochana.
- Domcia, bo się wzruszę. Ciesze się, że do czegoś się przydałam.
Przytuliłam Paulinę z całej siły.
- Dziękuję.
- Podziękuj jeszcze dziewczynom, Maćkowi, dziadkom no i bratu. Młody stanął na wysokości zadania. Z resztą, wszyscy byli z tobą. I teraz wszystko się ułoży. Już się układa.
Jak zwykle miała rację. Od początku, we wszystkim co robiła i mówiła.
Opakowany w folię zakup spakowaliśmy do samochodu.
*
- A co z ciuszkami? No i oczywiście z twoimi rzeczami?
- No... Jeszcze nic nie mam. Nie miałam kiedy kupić.
- To jedziemy jeszcze do galerii. Nadszedł czas na twoje ulubione zajęcie, czyli zakupy. Jestem dla ciebie. Cały dzień, w galerii. Mierz co chcesz. Z kobietą w ciąży się nie dyskutuje. Może wreszcie kupisz coś w większym rozmiarze niż XS albo S.
- Ha, ha, ha. To się pośmialiśmy.
- No już, już. Rozchmurz się. Złość piękności szkodzi.
Nienawidzę go. Jest okropny.
Miał rację. Wpadłam w szał zakupów.
- Dominika, ja już nie mam siły. Nie dam rady!
- No kotek, jeszcze jeden sklep, proszę! Ostatni, ostateczny. Tam zawsze są ładne torebki. A ja nie mam torebki.
- Masz całą szafę torebek...
- Cisza! Tak! Chce tą. W sam raz. Prawda, że ładna?
- No ta, piękna, ale masz takie co najmniej trzy.
- Co to, to nie. Nie znasz się. Faceci... Może za kilka lat mój własny syn doradzi mi lepiej niż jego tatuś.
*
Po południu wróciliśmy do mojego mieszkania. Paweł poprosił Paulinę, aby przyjechała na weekend z Arkiem, a oni z Mariuszem będą spokojnie zdobywać kolejne zwycięstwa dla Skry. Co do dalszych tygodni mieliśmy się umówić. Wstępnie mieszkamy w Warszawie, ale bełchatowskie lokum Zatorskiego zostaje nadal do naszego użytku, jako taki 'drugi dom'. Z mieszkaniem wyszło na moje, bo swojego rodzinnego miasta nie chce opuszczać. Dobrze, że Paweł zgodził się na wszystko, co związane z tą kwestią.
- Czyli mówisz, że tatuś ostro się zaangażował. Wózek, ciuszki i jeszcze modna mamuśka. Jeszcze trochę, a będzie cię na rekach nosił. I te smsy, kiedy tylko ma czas... - Paulina z rozmarzoną miną popijała herbatę.
- Nawet mu nie podziękowałam za dzisiaj. Wytrzymywał moją gadaninę cały dzień i nawet zbytnio nie marudził.
- Wiesz, myślę, że to co się między wami stało...
- Było potrzebne, bo uświadomił sobie kim tak naprawdę dla niego jestem i ile dla niego znaczę?
- Właśnie to chciałam powiedzieć. Wydaje mi się, że nie pożałujesz tego powrotu. Widzisz, wszystko zaczęło się układać.
- Ale gdyby między innymi nie ty, nie dałabym rady. Byłaś takim moim kołem ratunkowym. Jesteś wielka, kochana.
- Domcia, bo się wzruszę. Ciesze się, że do czegoś się przydałam.
Przytuliłam Paulinę z całej siły.
- Dziękuję.
- Podziękuj jeszcze dziewczynom, Maćkowi, dziadkom no i bratu. Młody stanął na wysokości zadania. Z resztą, wszyscy byli z tobą. I teraz wszystko się ułoży. Już się układa.
Jak zwykle miała rację. Od początku, we wszystkim co robiła i mówiła.
*
Postanowiłam zabrać Paulinę do dziadków. Tyle im o niej opowiadałam, że w sumie nie musieli jej poznawać. Ale dobrze zrobiłam. Babcia opowiadała o sytuacjach rodzeństwa Bartodziejskich, czyli o tacie i Maćku, który siedząc obok płakał ze śmiechu na ramieniu dziadka. Ogólnie było miło. Bardzo. Nasze spotkanie przerwało chrząknięcie zza pleców. Wszystkie oczy zwrócone zostały na bladego najprawdopodobniej ze zdenerwowania Pawła, który biorąc głęboki oddech podszedł do dziadków. Nie wiedziałam co powiedzieć, bo stojąc z bukietem czerwonych róż i trzęsącymi się rękami, postanowił coś z siebie wykrzesać.
- Bo... Nie ma tu rodziców i ... Pani Heleno i panie Wojciechu... Chciałbym prosić o pozwolenie... Albo inaczej...- No mówże ! - zza ściany wyłonił się Mariusz, który nie wiadomo skąd się tu wziął. Ba. Skąd wziął się Paweł też nie wiedziałam.
- Chciałbym poprosić państwa o rękę Dominiki. - No wreszcie! - Kamil uniósł oczy do góry i klasnął w dłonie.
Dziadkowie popatrzyli na siebie. Babcia rozpłakała się i przytuliła przestraszonego Pawła, dziadek zaś wyraźnie się wzruszył i położył rękę na jego ramieniu.
- Nie wiem jak dla Helenki, ale dla mnie od początku, pomimo wszystko, byłeś częścią rodziny.
- No bierz ją! - krzyknął Kamil.
W tym momencie Zatorski uklęknął przede mną i wyciągnął z kieszeni czerwone pudełeczko w kształcie serca. Popatrzył na mnie i niepewnie je otworzył.
- Nie będzie długiej przemowy. Wyjdź za mnie, Bartodziejska!
- No wiesz... Gdybyś powiedział inaczej, prawdopodobnie rozważyłabym twoje starania.
Wszyscy popatrzyli się na mnie pytająco.
- Zamiast Bartodziejska, Zatorska głupku!
- Bo... Nie ma tu rodziców i ... Pani Heleno i panie Wojciechu... Chciałbym prosić o pozwolenie... Albo inaczej...- No mówże ! - zza ściany wyłonił się Mariusz, który nie wiadomo skąd się tu wziął. Ba. Skąd wziął się Paweł też nie wiedziałam.
- Chciałbym poprosić państwa o rękę Dominiki. - No wreszcie! - Kamil uniósł oczy do góry i klasnął w dłonie.
Dziadkowie popatrzyli na siebie. Babcia rozpłakała się i przytuliła przestraszonego Pawła, dziadek zaś wyraźnie się wzruszył i położył rękę na jego ramieniu.
- Nie wiem jak dla Helenki, ale dla mnie od początku, pomimo wszystko, byłeś częścią rodziny.
- No bierz ją! - krzyknął Kamil.
W tym momencie Zatorski uklęknął przede mną i wyciągnął z kieszeni czerwone pudełeczko w kształcie serca. Popatrzył na mnie i niepewnie je otworzył.
- Nie będzie długiej przemowy. Wyjdź za mnie, Bartodziejska!
- No wiesz... Gdybyś powiedział inaczej, prawdopodobnie rozważyłabym twoje starania.
Wszyscy popatrzyli się na mnie pytająco.
- Zamiast Bartodziejska, Zatorska głupku!
* THE END *
Lukier, cukier. Ale ja lubię takie zakończenia. Domcia wybaczyła Pawełkowi, a tak naprawdę to miała tego nie robić. Jej decyzja zmieniła się wraz z moją osobistą decyzją. Ten blog od początku, jak już mówiłam, był szczególny. I ewoluował z wydarzeniami w moim prawdziwym życiu. I tu, i tu wszystko wróciło do normy. Było warto dać drugą szansę.
Pewnie jeszcze się pojawię. Dam znać w poście tutaj, bo nie zdecydowałam, czy kolejne opowiadanie będzie na tym linku, czy nie. Zobaczymy. A tymczasem, rozstaję się z Dominiką i Pawłem. Chyba na zawsze, chociaż ich polubiłam. Wszystkie blogi będę czytać i komentować bez zmian. No. Nie rozpisuję się, bo jeszcze chwila a walnę dobrą epopeję. Dzięki i do przeczytania! :*
A tymczasem idę cieszyć się moim własnym siatkarzem :*
Pewnie jeszcze się pojawię. Dam znać w poście tutaj, bo nie zdecydowałam, czy kolejne opowiadanie będzie na tym linku, czy nie. Zobaczymy. A tymczasem, rozstaję się z Dominiką i Pawłem. Chyba na zawsze, chociaż ich polubiłam. Wszystkie blogi będę czytać i komentować bez zmian. No. Nie rozpisuję się, bo jeszcze chwila a walnę dobrą epopeję. Dzięki i do przeczytania! :*
A tymczasem idę cieszyć się moim własnym siatkarzem :*
piątek, 4 października 2013
#13 Bez Ciebie jest tu szaro i brzydko jak na dworcu.
Bo kiedyś ponoć miałem wszystko gdzieś tu obok
Dziś wiem, że to wszystko to nic żyjąc z tobą
- Na litość boską. Dać kobiecie prawo jazdy. Czy pani zgłupiała?! To nie są wyścigi formuły 1. Pani widzi jak wyglądają dziś drogi?! - jakiś mężczyzna w kapturze wydzierał się pukając, a raczej waląc pięściami o szybę. Byłam w szoku, pomimo tego, że panu, w którego uderzyłam nic nie jest, a jedyna szkoda jaką mu wyrządziłam to rozbicie przedniego światła, rozwalenie błotnika i wgnieciona maska. Chyba zacznę wierzyć w cuda.
Z bólem szyi, wyszłam z samochodu, bo wypadało dogadać się z gościem.
- Pokryję wszystkie koszty, proszę się nie martwić, nie będę robiła problemów. To moja wina.
- Dominika?!
- Paweł ?!
- Zawsze wiedziałem, że jeździsz jak Kubica, ale dzisiaj przesadziłaś.Wsiądźmy do samochodów i jedźmy do mojego domu. Mamy 10 minut drogi do Bełchatowa.
Moje zdziwienie było tak ogromne, że nawet nie zaprzeczyłam. Z niedziałającym jednym światłem ruszyliśmy w stronę miasta. Droga zleciała mi dziwnie szybko. Za szybko. Bo nawet nie zastanowiłam się co mu powiedzieć. Wysiadłam z samochodu i bez słowa udałam się do mieszkania Pawła. On jednak złapał mnie za ramię.
- Nie wchodzimy jeszcze do środka. Zmieniamy samochód i jedziemy do szpitala.
- Jakiego znowu szpitala? Przecież jestem cała, nic mi nie jest.
- Ty jesteś cała, ale nasze dziecko trzeba zbadać. Nie przegadasz mnie. Wsiadaj.
Nie miałam wyjścia. Znowu wygrał. I znów miał rację.
Po godzinie byłam dokładnie opatrzona. Lekarze stwierdzili, że z nami wszystko w porządku. Odetchnęłam z ulgą, bo po reakcji Pawła sama się przestraszyłam.
Do Zatorskiego wracaliśmy w milczeniu, a na parkingu wspomniał tylko o tym, że zostaję u niego na noc i że o ciuchy nie mam się co martwić, bo u niego nadal wszystko jest. W szufladzie, na swoim miejscu.
Stał przy oknie. Odwrócony plecami, tak jakby czegoś wypatrywał. Ja zaś chodziłam po mieszkaniu i nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Wiedziałam, że muszę coś powiedzieć. Najlepiej prawdę. Wszystko to, co czuję. Stanęłam dwa kroki za nim i z głową opuszczoną w dół powiedziałam cicho:
- Jechałam do ciebie. Nawet jeżeli nasze spotkanie miałoby trwać 5 minut albo mniej, to i tak jechałam. Bo chciałam. Chciałam ci coś powiedzieć, wiesz?
Na moje słowa Paweł wyraźnie drgnął, jednak nie odezwał się ani słowem. Kontynuowałam.
- Bałam się. Tak cholernie się bałam, że zniszczę ci życie. Bałam się, że mnie odrzucisz kolejny raz. Ale kiedy wszystko przemyślałam, uświadomiłam sobie, że wszystko co robiłeś miało mi pokazać, że ci zależy. I że chcesz mnie odzyskać. W głębi serca już dawno ci wybaczyłam. Bo cię kocham. Ale to twój wybór co z tym zrobisz.
Odeszłam od Pawła i usiadłam na sofie. On jednak wziął kurtkę i wyszedł, rzucając przy tym tylko:
- Za chwilę wrócę.
Nie wiedziałam co robić. Czy wyjść, czy zostać i poczekać. Sięgnęłam po jego czarną bluzę leżącą na fotelu i ubierając ją podeszłam do okna przy którym stał chwilę wcześniej. Nie wiem ile tak stałam. Pięć, dziesięć, a może 15 minut. Łzy ciekły mi po policzkach. Nie zwróciłam nawet uwagi na dźwięk otwierających się drzwi wejściowych. W pewnym momencie usłyszałam za sobą chrząkniecie. Odwróciłam się.
- Przepraszam Domcia. Za to i za tamto... Za wszystko. Ale ja nie mogę bez ciebie... No wiesz, funkcjonować. Uwierz, że ja, stojący tutaj teraz z tobą twarzą w twarz, zrobiłbym wszystko, żebyś wróciła.
Wyciągnął ręce zza pleców w moją stronę. Leżały na nich dwa niebieskie buciki z granatowymi sznurówkami i zielonymi wstawkami.
- W sumie to wyprawkę dla dziecka moglibyśmy już powoli ogarniać. - uśmiechając się, przyciągnęłam go do siebie całując.
Niespodziewanie Paweł uklęknął na dwa kolana i przyciągnął mój brzuch do swojego ucha, kłądąc na nim rękę. Rozpłakałam się. Tak dawno nie zrobiłam tego ze szczęścia.
- Na litość boską. Dać kobiecie prawo jazdy. Czy pani zgłupiała?! To nie są wyścigi formuły 1. Pani widzi jak wyglądają dziś drogi?! - jakiś mężczyzna w kapturze wydzierał się pukając, a raczej waląc pięściami o szybę. Byłam w szoku, pomimo tego, że panu, w którego uderzyłam nic nie jest, a jedyna szkoda jaką mu wyrządziłam to rozbicie przedniego światła, rozwalenie błotnika i wgnieciona maska. Chyba zacznę wierzyć w cuda.
Z bólem szyi, wyszłam z samochodu, bo wypadało dogadać się z gościem.
- Pokryję wszystkie koszty, proszę się nie martwić, nie będę robiła problemów. To moja wina.
- Dominika?!
- Paweł ?!
- Zawsze wiedziałem, że jeździsz jak Kubica, ale dzisiaj przesadziłaś.Wsiądźmy do samochodów i jedźmy do mojego domu. Mamy 10 minut drogi do Bełchatowa.
Moje zdziwienie było tak ogromne, że nawet nie zaprzeczyłam. Z niedziałającym jednym światłem ruszyliśmy w stronę miasta. Droga zleciała mi dziwnie szybko. Za szybko. Bo nawet nie zastanowiłam się co mu powiedzieć. Wysiadłam z samochodu i bez słowa udałam się do mieszkania Pawła. On jednak złapał mnie za ramię.
- Nie wchodzimy jeszcze do środka. Zmieniamy samochód i jedziemy do szpitala.
- Jakiego znowu szpitala? Przecież jestem cała, nic mi nie jest.
- Ty jesteś cała, ale nasze dziecko trzeba zbadać. Nie przegadasz mnie. Wsiadaj.
Nie miałam wyjścia. Znowu wygrał. I znów miał rację.
Po godzinie byłam dokładnie opatrzona. Lekarze stwierdzili, że z nami wszystko w porządku. Odetchnęłam z ulgą, bo po reakcji Pawła sama się przestraszyłam.
Do Zatorskiego wracaliśmy w milczeniu, a na parkingu wspomniał tylko o tym, że zostaję u niego na noc i że o ciuchy nie mam się co martwić, bo u niego nadal wszystko jest. W szufladzie, na swoim miejscu.
Stał przy oknie. Odwrócony plecami, tak jakby czegoś wypatrywał. Ja zaś chodziłam po mieszkaniu i nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Wiedziałam, że muszę coś powiedzieć. Najlepiej prawdę. Wszystko to, co czuję. Stanęłam dwa kroki za nim i z głową opuszczoną w dół powiedziałam cicho:
- Jechałam do ciebie. Nawet jeżeli nasze spotkanie miałoby trwać 5 minut albo mniej, to i tak jechałam. Bo chciałam. Chciałam ci coś powiedzieć, wiesz?
Na moje słowa Paweł wyraźnie drgnął, jednak nie odezwał się ani słowem. Kontynuowałam.
- Bałam się. Tak cholernie się bałam, że zniszczę ci życie. Bałam się, że mnie odrzucisz kolejny raz. Ale kiedy wszystko przemyślałam, uświadomiłam sobie, że wszystko co robiłeś miało mi pokazać, że ci zależy. I że chcesz mnie odzyskać. W głębi serca już dawno ci wybaczyłam. Bo cię kocham. Ale to twój wybór co z tym zrobisz.
Odeszłam od Pawła i usiadłam na sofie. On jednak wziął kurtkę i wyszedł, rzucając przy tym tylko:
- Za chwilę wrócę.
Nie wiedziałam co robić. Czy wyjść, czy zostać i poczekać. Sięgnęłam po jego czarną bluzę leżącą na fotelu i ubierając ją podeszłam do okna przy którym stał chwilę wcześniej. Nie wiem ile tak stałam. Pięć, dziesięć, a może 15 minut. Łzy ciekły mi po policzkach. Nie zwróciłam nawet uwagi na dźwięk otwierających się drzwi wejściowych. W pewnym momencie usłyszałam za sobą chrząkniecie. Odwróciłam się.
- Przepraszam Domcia. Za to i za tamto... Za wszystko. Ale ja nie mogę bez ciebie... No wiesz, funkcjonować. Uwierz, że ja, stojący tutaj teraz z tobą twarzą w twarz, zrobiłbym wszystko, żebyś wróciła.
Wyciągnął ręce zza pleców w moją stronę. Leżały na nich dwa niebieskie buciki z granatowymi sznurówkami i zielonymi wstawkami.
- W sumie to wyprawkę dla dziecka moglibyśmy już powoli ogarniać. - uśmiechając się, przyciągnęłam go do siebie całując.
Niespodziewanie Paweł uklęknął na dwa kolana i przyciągnął mój brzuch do swojego ucha, kłądąc na nim rękę. Rozpłakałam się. Tak dawno nie zrobiłam tego ze szczęścia.
jeszcze jeden przed nami.
sobota, 28 września 2013
#12 Miłość w adrenalinie i ryzyko w krokach.
Nie mam pretensji do Ciebie, w końcu chcesz lepiej dla mnie, jeżeli sam dla siebie chce - asymetria pragnień.
- I żeby wreszcie się wszystko ułożyło. Będzie dobrze. Głowa do góry. - babcia trzymała w rękach moją zapłakaną twarz i ułamując kawałek opłatka, który trzymałam w ręce pocałowała mnie w czoło.
Te święta były inne. Cholernie inne. bo pomijając fakt awantury z Pawłem, od której minął jakiś tydzień, siedzieliśmy przy stole w składzie powiększonym o jedną osobę, która choć nie zajmowała ani centymetra kwadratowego powierzchni pokoju, była obecna. A przynajmniej ja czułam ją najbardziej. Zdecydowanie było bardziej wyjątkowo niż zwykle. Święta od zawsze są dla mnie czasem, w którym dostaję ogromnego kopniaka do działania na kolejny rok. Nie wiem dlaczego tak jest. Ale nie wnikam. Niech tak już będzie.
Mówiłam już, że kocham Warszawę? Mówiłam. Zapewne kilka razy. A mówiłam, że kocham ją za to, że nie śpi nawet w Boże Narodzenie o drugiej w nocy? Bo po pasterce na Polach Mokotowskich można minąć sporo osób. I nie snobów, jak się utarło, ale ludzi radosnych, rzucających się śniegiem, robiących zdjęcia i rozmawiających między sobą. To jest właśnie magia świąt.
- Dominika, jak to teraz będzie, no wiesz, dziecko, ty, Paweł...
- Nie wiem, Kamil. Wiem tylko, że będzie ciężko. Ale poradzę sobie. Zawsze sobie radziłam.
- Mogę ci coś powiedzieć? Jak brat siostrze, jak przyjaciel przyjaciółce?
- Wal.
- Rozumiem trochę Pawła.
- To znaczy? - popatrzyłam na młodego, unosząc do góry jedną brew.
- Tym niepowiadomieniem go o wszystkim i wykręcaniem się nie dałaś mu nawet szansy na wykazanie się. Zablokowałaś mu wszystkie drogi do siebie, a to właśnie w sytuacjach jak ta wychodzą intencje. Poczuł się skreślony, a nie chciał taki być. A jego wybuchowa reakcja była wyrazem tego, jak bardzo mu na tobie zależało.
Czasami zastanawia mnie, jak to możliwe, że ten gnojek ma 18 lat, a jest lepszym psychologiem niż niejedna dużo, dużo starsza osoba.
- Do czego zmierzasz?
- A do tego, że jeżeli chcesz być szczęśliwa, musisz pozwolić mu do siebie dotrzeć od nowa. Przecież go kochasz.
Te święta były inne. Cholernie inne. bo pomijając fakt awantury z Pawłem, od której minął jakiś tydzień, siedzieliśmy przy stole w składzie powiększonym o jedną osobę, która choć nie zajmowała ani centymetra kwadratowego powierzchni pokoju, była obecna. A przynajmniej ja czułam ją najbardziej. Zdecydowanie było bardziej wyjątkowo niż zwykle. Święta od zawsze są dla mnie czasem, w którym dostaję ogromnego kopniaka do działania na kolejny rok. Nie wiem dlaczego tak jest. Ale nie wnikam. Niech tak już będzie.
Mówiłam już, że kocham Warszawę? Mówiłam. Zapewne kilka razy. A mówiłam, że kocham ją za to, że nie śpi nawet w Boże Narodzenie o drugiej w nocy? Bo po pasterce na Polach Mokotowskich można minąć sporo osób. I nie snobów, jak się utarło, ale ludzi radosnych, rzucających się śniegiem, robiących zdjęcia i rozmawiających między sobą. To jest właśnie magia świąt.
- Dominika, jak to teraz będzie, no wiesz, dziecko, ty, Paweł...
- Nie wiem, Kamil. Wiem tylko, że będzie ciężko. Ale poradzę sobie. Zawsze sobie radziłam.
- Mogę ci coś powiedzieć? Jak brat siostrze, jak przyjaciel przyjaciółce?
- Wal.
- Rozumiem trochę Pawła.
- To znaczy? - popatrzyłam na młodego, unosząc do góry jedną brew.
- Tym niepowiadomieniem go o wszystkim i wykręcaniem się nie dałaś mu nawet szansy na wykazanie się. Zablokowałaś mu wszystkie drogi do siebie, a to właśnie w sytuacjach jak ta wychodzą intencje. Poczuł się skreślony, a nie chciał taki być. A jego wybuchowa reakcja była wyrazem tego, jak bardzo mu na tobie zależało.
Czasami zastanawia mnie, jak to możliwe, że ten gnojek ma 18 lat, a jest lepszym psychologiem niż niejedna dużo, dużo starsza osoba.
- Do czego zmierzasz?
- A do tego, że jeżeli chcesz być szczęśliwa, musisz pozwolić mu do siebie dotrzeć od nowa. Przecież go kochasz.
- Kocham. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Więc zadam ci ostatnie pytanie tego spaceru - Czego chcesz od życia, Dominika?
Tym akcentem zakończyliśmy nasz spacer. Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Albo może inaczej. Potrafiłam, ale bałam się swojej własnej odpowiedzi. Bałam się szczęścia. Bałam się ryzyka.
Świąteczna atmosfera dwudziestego piątego i szóstego grudnia zmuszała mnie do coraz głębszych refleksji. Stojąc przy lustrze zauważyłam wyraźnie okrągły brzuch. Uśmiechałam się do siebie.
- Damy radę! - powiedziałam pod nosem, kładąc się spać. W końcu jutro będzie dwudziesty siódmy. Chwila oddechu i później z powrotem szał. Krótszy, bo sylwestrowy, ale bardziej intensywny. No. W moim stanie raczej nie.
2 stycznia.
Patrząc na skacowanego i zmęczonego Kamila włączyłam swoją tzw. szyderę i nalewając mu rosołu nie mogłam powstrzymać się od wrednych komentarzy. Dzisiejsza młodzież. Niestety mój śmiech z brata szybko został przerwany. Na wyświetlaczu mojego telefonu pojawiła się wiadomość od Pauliny, która posiadając wiadomości z wiarygodnego źródła, poinformowała mnie, że Paweł nie reaguje na żadne próby kontaktu. Zmartwiłam się. To raczej do niego niepodobne, bo przecież on nie może wytrzymać bez kontaktu z
ludźmi. Samotność nie jest w jego stylu. Zdecydowanie nie. Zostawiając obiad i wszystko inne wybiegłam z mieszkania dziadków i ruszyłam w stronę Bełchatowa. Co prawda miałam być tam nazajutrz, ale intuicja podpowiadała mi, że coś się stało bądź stanie i muszę jechać. Pędziłam jak wariatka. Drogi były w fatalnym stanie. Pełno lodu i śniegu. Postanowiłam, że wyprzedzę mężczyznę jadącego przede mną. W przeciągu kilku sekund wpadłam a poślizg. Mój samochód tańczył na lodzie a ja nie mogłam nad tym zapanować. Usłyszałam uderzenie.
- Więc zadam ci ostatnie pytanie tego spaceru - Czego chcesz od życia, Dominika?
Tym akcentem zakończyliśmy nasz spacer. Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Albo może inaczej. Potrafiłam, ale bałam się swojej własnej odpowiedzi. Bałam się szczęścia. Bałam się ryzyka.
Świąteczna atmosfera dwudziestego piątego i szóstego grudnia zmuszała mnie do coraz głębszych refleksji. Stojąc przy lustrze zauważyłam wyraźnie okrągły brzuch. Uśmiechałam się do siebie.
- Damy radę! - powiedziałam pod nosem, kładąc się spać. W końcu jutro będzie dwudziesty siódmy. Chwila oddechu i później z powrotem szał. Krótszy, bo sylwestrowy, ale bardziej intensywny. No. W moim stanie raczej nie.
2 stycznia.
Patrząc na skacowanego i zmęczonego Kamila włączyłam swoją tzw. szyderę i nalewając mu rosołu nie mogłam powstrzymać się od wrednych komentarzy. Dzisiejsza młodzież. Niestety mój śmiech z brata szybko został przerwany. Na wyświetlaczu mojego telefonu pojawiła się wiadomość od Pauliny, która posiadając wiadomości z wiarygodnego źródła, poinformowała mnie, że Paweł nie reaguje na żadne próby kontaktu. Zmartwiłam się. To raczej do niego niepodobne, bo przecież on nie może wytrzymać bez kontaktu z
ludźmi. Samotność nie jest w jego stylu. Zdecydowanie nie. Zostawiając obiad i wszystko inne wybiegłam z mieszkania dziadków i ruszyłam w stronę Bełchatowa. Co prawda miałam być tam nazajutrz, ale intuicja podpowiadała mi, że coś się stało bądź stanie i muszę jechać. Pędziłam jak wariatka. Drogi były w fatalnym stanie. Pełno lodu i śniegu. Postanowiłam, że wyprzedzę mężczyznę jadącego przede mną. W przeciągu kilku sekund wpadłam a poślizg. Mój samochód tańczył na lodzie a ja nie mogłam nad tym zapanować. Usłyszałam uderzenie.
poniedziałek, 23 września 2013
#11 Mniej wiesz o mnie, to śpisz spokojniej.
- I informujesz nas łaskawie dopiero teraz, tak? - ojciec chyba nie był zadowolony. A przynajmniej na takiego nie wyglądał.
- Przepraszam, przecież nic się chyba takiego nie stało... Dopiero 9 tydzień. - broniłam się, kładąc na stół wyniki USG.
- Ale stać się mogło. Najlepiej to było powiedzieć dopiero pod koniec ciąży. Tak żebyśmy z mamą nic nie wiedzieli, żeby nikt ci nie pomógł i żeby nas nie było w Polsce. Dorosła kobieta, a chciała ukryć ciążę tak jak małolata, która wpadła z pierwszym lepszym. Po co się ukrywałaś?
Zabolały mnie te słowa. Tym bardziej, że nie były one stu procentową prawdą. Postanowiłam nie pozostać dłużna.
- Dobrze, jest tak dobitnie odczuć twoją obecność po raz pierwszy od 15 lat. Szkoda tylko, że w taki sposób. No wpadliśmy. I to nie będąc razem. Fajnie, prawda? I powiem ci tatuś, że Kamil udał się do ojca. Szkoda tylko, że do twojego a nie do ciebie. A z resztą... Ta reakcja oznaczała chyba, że nie ma chyba czego więcej wyjaśniać.
Pomimo wołań mamy, abym usiadła i powiedziała wszystko na spokojnie wyszłam z mieszkania i skierowałam się w stronę mojego samochodu, który trzeba było przestawić z parkingu do mojego garażu.
Zdenerwowana całym zajściem wróciłam do domu, rzuciłam w kąt torebkę i bezwładnie opadłam na sofę. Wyciągnęłam telefon, który jak na złość był rozładowany. No tak. Ja nie mogę mieć rozładowanego telefonu. To przecież od razu oznacza, że umarłam albo śmiertelnie obraziłam się na osobę, która próbuje się ze mną skontaktować. Po chwili wysłałam kilka SMS z groźbą utraty życia, która najwyraźniej nic sobie z tego nie zrobiła i odpisała tylko 'Jeszcze mi za to podziękujesz, Skarbie.'.
Około 3 miesięcy później, 16 grudnia.
- Pani Dominiko, dziecko rozwija się prawidłowo. Na chwilę obecną, czyli w 20 tygodniu ciąży jestem w stanie stwierdzić, że jest to ...
W tym momencie czułam, jak moje serce rozrywa skórę i przedostaje się na zewnątrz. Paulina patrzyła wzruszona na ekran USG, a jej uśmiech na ustach sugerował, że za chwilę również i ja będę zadowolona.
- Chłopiec.
Do oczu napłynęły łzy. Spełniło się jedno z moich marzeń. Zawsze chciałam mieć syna. W zasadzie dwóch. A patrząc na ekran zaczęłam nienawidzić siebie, za to, że kiedykolwiek myślałam o pozbyciu się Mikołaja. Tak. Mikołaja, bo właśnie tak będzie się nazywać.
O ciąży wiedzieli już wszyscy - Młody, rodzice, dziadkowie, Maciek z rodziną, dziewczyny i Paulina z Mariuszem. No dobra, prawie wszyscy. Jestem mistrzynią w informowaniu o sytuacji osoby, która jest z nią bezpośrednio związana. Brawo, Bartodziejska. W głowie miałam jednak cudowny plan powiadomienia Pawła o wszystkim w Boże Narodzenie. Byłam zdania, że są to jedyne dni w roku, kiedy nawet największe świnie okazują uczucia i zaczynają mówić ludzkim głosem. Sama nie wiedziałam czego chce i co będzie prostsze. Słowa Pawła zapewniające o jego uczuciu do mnie średnio przekonywały do jakiegokolwiek kroku w przód. Przecież to tylko słowa. Powiedzieć można wiele i ranią bardziej niż czyny, do zaufania potrzeba i tego, i tego.
W Bełchatowie, Warszawie i Łodzi od kilku dni panuje już typowo świąteczna atmosfera. Powinnam jej nienawidzić, bo przecież nie spędzam świąt z rodzicami tylko dziadkami, rodziną Maćka i bratem. Pomimo tego atmosfera jaka panuje w naszym mokotowskim mieszkaniu 24, 25 i 26 grudnia jest nie do opisania. Już dzień wcześniej , wieczorem, przyjeżdża Anka, Maciek i Zuzia, którzy pomagają nam w robieniu zakupów niezbędnych do zrobienia pyszności przygotowywanych zazwyczaj przez damską część rodziny. Panowie ozdabiają balkon, mieszkanie i ustawiają choinkę - żywą, bo zapach tego drzewa robi kawał dobrej roboty. Zdaniem dziadka, nie ma Wigilii bez 12 potraw. Zawsze upiera się, że można zrobić wszystkiego po trochę, no chyba, że mowa na przykład o barszczu, w którym jestem zakochana od dzieciństwa i potrafię go pić chyba z dziesięć razy w ciągu dnia i o rybie, która bardzo często w normalnym okresie roku zastępuje mi mięso.
Na samą myśl o tym wszystkim uśmiechnęłam się sama do siebie i popatrzyłam na wydrukowane zdjęcia z badania. Paulina obiecała, że dzisiaj mogę zostać w domu, ale za to muszę skontaktować się drogą elektroniczną z kilkoma osobami, wysłać im kilka dokumentów w załącznikach i odebrać zamówienia. Lubiłam to robić więc spędzenie popołudnia bądź wieczoru 'po bełchatowsku' nie było problemem, tym bardziej, że ostatnio bardzo rzadko bywam w Warszawie, a moje mieszkanie ciągle jest tylko do połowy umeblowane.
(zmiana narratora) Bełchatów.
- Cześć Aniu, zastałem Maćka?
- Od rana siedzi w Warszawie, miał jakąś sprawę do ojca i mieli gdzieś jechać, ale obiecał, że wróci na kolację. Może zaczekasz, zrobię kawę i pogadamy. Sto lat cię nie widziałam!
- W sumie to sprawa nie cierpiąca zwłoki, a mam dziś trochę czasu, więc chętnie.
Ania zniknęła w kuchni, pytając tylko o to, ile słodzę. Ja zaś rozglądałem się po mieszkaniu, bo Maciek chwalił się, że we wrześniu skończyli remont generalny wszystkich pomieszczeń. Jeden z pokoi był otwarty, a na łóżku leżała sterta ubrań, domyśliłem się, że to Dominiki. Jednak nie to mnie zaciekawiło. przy lampce nocnej zauważyłem czarno biały wydruk jakiegoś badania. Z reguły nie jestem wścibski, ale pozwoliłem sobie podejść i sprawdzić, co dzieje się z Domką.
- No! Jest 20, dobry czas. - odezwałam się do babci, która oglądała jakiś teleturniej i odpowiadała na pytania razem z grającym. Kamil siedział z dziadkiem w kuchni i odsmażali już chyba drugą patelnie pierogów ruskich. Postanowiłam dołączyć do oglądania telewizji. Nagle ktoś wparował do mieszkania nawet nie pukając.
- Gdzie jest Dominika?!
- Co ty robisz? O tej porze? Jeszcze w dodatku bez kultury. Mógłbyś chociaż zapukać.
- A co Ty robisz? - Paweł pokazał mi wyciąg z USG, który zostawiłam na szafce w pokoju.
- Spokojnie, wszystko ci wytłumaczę.. - próbowałam przerwać awanturę.
- Nie ma czego tłumaczyć. Jesteś w ciąży, chciałaś to przede mną ukryć i okłamywałaś mnie, jak pytałem czy wszystko w porządku!
- Paweł, zamknij się!
- Ty się teraz zamknij! Wiesz, dziękuję ci za to, że jestem zapewne jedyną osobą, która nic o tym nie wiedziała. Nie chciałaś, żebym dowiedział się o istnieniu własnego dziecka?! A może nie chciałaś, żebym w ogólnie nie był obecny w jego życiu?! Co chciałaś mi tym pokazać, kłamiąc mnie i wciskając, że wiem wszystko o czym powinienem?
- Wszystko ci wytłumaczę! Daj mi dojść do słowa, proszę... - mówiłam przez łzy, łapiąc Pawła za rękę. Właśnie tej reakcji się obawiałam. Co ja sobie myślałam?
- Nie chcę tego słuchać. I dzięki za szczerość.
Paweł wyszedł, trzaskając przy tym drzwiami. Był zły. Cholernie zły, że tak go potraktowałam. Miał rację. Zachowałam się jak tchórz.
Stałam przy ścianie, chowając twarz w dłoniach, a domownicy patrzyli na mnie z niedowierzaniem.
- Nic mu nie powiedziałaś? Naprawdę?
- Dajcie wy mi wszyscy święty spokój!
Wzięłam dokumenty i zbiegłam w dół, wysyłając SMS o treści: 'Będę o północy, nie pytaj.' Wiedziałam, że nikt nie pomoże mi tak jak Paulina.
- Przepraszam, przecież nic się chyba takiego nie stało... Dopiero 9 tydzień. - broniłam się, kładąc na stół wyniki USG.
- Ale stać się mogło. Najlepiej to było powiedzieć dopiero pod koniec ciąży. Tak żebyśmy z mamą nic nie wiedzieli, żeby nikt ci nie pomógł i żeby nas nie było w Polsce. Dorosła kobieta, a chciała ukryć ciążę tak jak małolata, która wpadła z pierwszym lepszym. Po co się ukrywałaś?
Zabolały mnie te słowa. Tym bardziej, że nie były one stu procentową prawdą. Postanowiłam nie pozostać dłużna.
- Dobrze, jest tak dobitnie odczuć twoją obecność po raz pierwszy od 15 lat. Szkoda tylko, że w taki sposób. No wpadliśmy. I to nie będąc razem. Fajnie, prawda? I powiem ci tatuś, że Kamil udał się do ojca. Szkoda tylko, że do twojego a nie do ciebie. A z resztą... Ta reakcja oznaczała chyba, że nie ma chyba czego więcej wyjaśniać.
Pomimo wołań mamy, abym usiadła i powiedziała wszystko na spokojnie wyszłam z mieszkania i skierowałam się w stronę mojego samochodu, który trzeba było przestawić z parkingu do mojego garażu.
Zdenerwowana całym zajściem wróciłam do domu, rzuciłam w kąt torebkę i bezwładnie opadłam na sofę. Wyciągnęłam telefon, który jak na złość był rozładowany. No tak. Ja nie mogę mieć rozładowanego telefonu. To przecież od razu oznacza, że umarłam albo śmiertelnie obraziłam się na osobę, która próbuje się ze mną skontaktować. Po chwili wysłałam kilka SMS z groźbą utraty życia, która najwyraźniej nic sobie z tego nie zrobiła i odpisała tylko 'Jeszcze mi za to podziękujesz, Skarbie.'.
Około 3 miesięcy później, 16 grudnia.
- Pani Dominiko, dziecko rozwija się prawidłowo. Na chwilę obecną, czyli w 20 tygodniu ciąży jestem w stanie stwierdzić, że jest to ...
W tym momencie czułam, jak moje serce rozrywa skórę i przedostaje się na zewnątrz. Paulina patrzyła wzruszona na ekran USG, a jej uśmiech na ustach sugerował, że za chwilę również i ja będę zadowolona.
- Chłopiec.
Do oczu napłynęły łzy. Spełniło się jedno z moich marzeń. Zawsze chciałam mieć syna. W zasadzie dwóch. A patrząc na ekran zaczęłam nienawidzić siebie, za to, że kiedykolwiek myślałam o pozbyciu się Mikołaja. Tak. Mikołaja, bo właśnie tak będzie się nazywać.
O ciąży wiedzieli już wszyscy - Młody, rodzice, dziadkowie, Maciek z rodziną, dziewczyny i Paulina z Mariuszem. No dobra, prawie wszyscy. Jestem mistrzynią w informowaniu o sytuacji osoby, która jest z nią bezpośrednio związana. Brawo, Bartodziejska. W głowie miałam jednak cudowny plan powiadomienia Pawła o wszystkim w Boże Narodzenie. Byłam zdania, że są to jedyne dni w roku, kiedy nawet największe świnie okazują uczucia i zaczynają mówić ludzkim głosem. Sama nie wiedziałam czego chce i co będzie prostsze. Słowa Pawła zapewniające o jego uczuciu do mnie średnio przekonywały do jakiegokolwiek kroku w przód. Przecież to tylko słowa. Powiedzieć można wiele i ranią bardziej niż czyny, do zaufania potrzeba i tego, i tego.
W Bełchatowie, Warszawie i Łodzi od kilku dni panuje już typowo świąteczna atmosfera. Powinnam jej nienawidzić, bo przecież nie spędzam świąt z rodzicami tylko dziadkami, rodziną Maćka i bratem. Pomimo tego atmosfera jaka panuje w naszym mokotowskim mieszkaniu 24, 25 i 26 grudnia jest nie do opisania. Już dzień wcześniej , wieczorem, przyjeżdża Anka, Maciek i Zuzia, którzy pomagają nam w robieniu zakupów niezbędnych do zrobienia pyszności przygotowywanych zazwyczaj przez damską część rodziny. Panowie ozdabiają balkon, mieszkanie i ustawiają choinkę - żywą, bo zapach tego drzewa robi kawał dobrej roboty. Zdaniem dziadka, nie ma Wigilii bez 12 potraw. Zawsze upiera się, że można zrobić wszystkiego po trochę, no chyba, że mowa na przykład o barszczu, w którym jestem zakochana od dzieciństwa i potrafię go pić chyba z dziesięć razy w ciągu dnia i o rybie, która bardzo często w normalnym okresie roku zastępuje mi mięso.
Na samą myśl o tym wszystkim uśmiechnęłam się sama do siebie i popatrzyłam na wydrukowane zdjęcia z badania. Paulina obiecała, że dzisiaj mogę zostać w domu, ale za to muszę skontaktować się drogą elektroniczną z kilkoma osobami, wysłać im kilka dokumentów w załącznikach i odebrać zamówienia. Lubiłam to robić więc spędzenie popołudnia bądź wieczoru 'po bełchatowsku' nie było problemem, tym bardziej, że ostatnio bardzo rzadko bywam w Warszawie, a moje mieszkanie ciągle jest tylko do połowy umeblowane.
(zmiana narratora) Bełchatów.
- Cześć Aniu, zastałem Maćka?
- Od rana siedzi w Warszawie, miał jakąś sprawę do ojca i mieli gdzieś jechać, ale obiecał, że wróci na kolację. Może zaczekasz, zrobię kawę i pogadamy. Sto lat cię nie widziałam!
- W sumie to sprawa nie cierpiąca zwłoki, a mam dziś trochę czasu, więc chętnie.
Ania zniknęła w kuchni, pytając tylko o to, ile słodzę. Ja zaś rozglądałem się po mieszkaniu, bo Maciek chwalił się, że we wrześniu skończyli remont generalny wszystkich pomieszczeń. Jeden z pokoi był otwarty, a na łóżku leżała sterta ubrań, domyśliłem się, że to Dominiki. Jednak nie to mnie zaciekawiło. przy lampce nocnej zauważyłem czarno biały wydruk jakiegoś badania. Z reguły nie jestem wścibski, ale pozwoliłem sobie podejść i sprawdzić, co dzieje się z Domką.
- No! Jest 20, dobry czas. - odezwałam się do babci, która oglądała jakiś teleturniej i odpowiadała na pytania razem z grającym. Kamil siedział z dziadkiem w kuchni i odsmażali już chyba drugą patelnie pierogów ruskich. Postanowiłam dołączyć do oglądania telewizji. Nagle ktoś wparował do mieszkania nawet nie pukając.
- Gdzie jest Dominika?!
- Co ty robisz? O tej porze? Jeszcze w dodatku bez kultury. Mógłbyś chociaż zapukać.
- A co Ty robisz? - Paweł pokazał mi wyciąg z USG, który zostawiłam na szafce w pokoju.
- Spokojnie, wszystko ci wytłumaczę.. - próbowałam przerwać awanturę.
- Nie ma czego tłumaczyć. Jesteś w ciąży, chciałaś to przede mną ukryć i okłamywałaś mnie, jak pytałem czy wszystko w porządku!
- Paweł, zamknij się!
- Ty się teraz zamknij! Wiesz, dziękuję ci za to, że jestem zapewne jedyną osobą, która nic o tym nie wiedziała. Nie chciałaś, żebym dowiedział się o istnieniu własnego dziecka?! A może nie chciałaś, żebym w ogólnie nie był obecny w jego życiu?! Co chciałaś mi tym pokazać, kłamiąc mnie i wciskając, że wiem wszystko o czym powinienem?
- Wszystko ci wytłumaczę! Daj mi dojść do słowa, proszę... - mówiłam przez łzy, łapiąc Pawła za rękę. Właśnie tej reakcji się obawiałam. Co ja sobie myślałam?
- Nie chcę tego słuchać. I dzięki za szczerość.
Paweł wyszedł, trzaskając przy tym drzwiami. Był zły. Cholernie zły, że tak go potraktowałam. Miał rację. Zachowałam się jak tchórz.
Stałam przy ścianie, chowając twarz w dłoniach, a domownicy patrzyli na mnie z niedowierzaniem.
- Nic mu nie powiedziałaś? Naprawdę?
- Dajcie wy mi wszyscy święty spokój!
Wzięłam dokumenty i zbiegłam w dół, wysyłając SMS o treści: 'Będę o północy, nie pytaj.' Wiedziałam, że nikt nie pomoże mi tak jak Paulina.
piątek, 13 września 2013
#10 Czuję, że choć rożni się dziś twój świat, coś jednak nas łączy.
Boję się zbyt wielu niewinnych spraw, i złowrogich spojrzeń
Wtedy w domu zwykle ukrywam twarz, myśląc o Tobie
Co robisz, co chciałbyś mieć...
- Mariusz, zatrzymaj się, błagam.
- Przecież mamy kilometr do hali. Wytrzymasz.
Boże, nigdy więcej wyjazdu na Pomorze w tym stanie. Z momentem wyciągnięcia kluczyków ze stacyjki przez Mariusza, wybiegłam jak burza w stronę najbliższego drzewa.
- Kurwa mać! - skwitowałam moją dysfunkcję.
- No, kurwa. Czy nie zapomniałaś mi o czymś powiedzieć? - za swoimi plecami usłyszałam Paulinę, stojącą z założonymi rękoma.
- Nie ma o czym. Naprawdę.
- No tak. Rzeczywiście. Nie ma. Wymioty, zawroty głowy, humorki, jakbyś miała okres 3 razy w przeciągu dwóch tygodni i te ciągłe telefony od brata z pytaniami o samopoczucie. Nadal jesteś pewna, że nie masz mi nic do powiedzenia?
- Dziewiąty.
- I zapewne nie wie nikt, tylko Kamil, ja i ty sama. Aj, za dobrze cię znam. Dobra. Chodźmy na ten mecz. Rozprawimy się później.
-Paula. Przepraszam. Ale ja nie wiedziałam co zrobić i komu powiedzieć. Nie bądź zła. Postaraj się mnie chociaż trochę zrozumieć. I mam prośbę. To zostaje między nami.
Paulina uśmiechnęła się, co prawdopodobnie oznaczało zgodę. Chyba było mi trochę lżej, że już wie. W sumie sama jest matką, nawiasem mówiąc cudownego dziecka, którego jej zazdroszczę, a jej rady i nabyte już doświadczenie zapewne będą mi potrzebne.
*
Znajomości Mariusza pozwoliły na oglądanie meczu w rzędzie znajdującym się tuż za kwadratem dla rezerwowych. Postanowiłam pobawić się trochę w zdjęcia. Fotografowanie już od dłuższego czasu jest moim hobby i chętnie pstrykam kiedy tylko mam okazję.
Chłopcy pojawili się na boisku w celu rozgrzewki przed meczem. Paweł nie wiedział, że będę, dlatego kiedy stał tuż obok ławki trenera postanowiłam go oświecić.
- Mam nadzieję, że zobaczę dzisiaj kawał dobrej gry.
- Domcia? - jego mina była bezcenna. Takie pomieszanie 'Co ty tu robisz?' z 'Dlaczego nic nie mówiłaś?'.
- No we własnej osobie. To co, widzę dzisiaj walkę?
- Dla ciebie wszystko. Dla ciebie będę grać.
- Dobra, koniec. Nie ma czasu. Kopniak na szczęście i na boisko. - kopnęłam Pawła w tyłek, co wywołało szczery uśmiech na twarzy trenera.
- Dominika, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tu dzisiaj jesteś.
*
Gładka wygrana 3:0 wyraźnie ucieszyła naszych chłopaków. Ja jednak w głębi duszy najbardziej zadowolona byłam z gry Pawła. Jego poświęcenie w odbiorze zrobiło na mnie wrażenie. To był zdecydowanie jego dzień. Po wszystkim zawodnicy udali się do hotelu. Paulina z Mariuszem poszli na kawę do pobliskiej restauracji, a ja zostałam poproszona o rozmowę. Jako że na dworze było już chłodno, na rozmówcę poczekałam w samochodzie.
- No i jak? Dobrze grałem?
- Śmiem rzec, że jestem z ciebie dumna, Zatorski. Walczyłeś dzielnie o każdą piłkę.
- W tym meczu to było nietrudne zadanie. Gdyby walka o ciebie była taka to zapewne wszystko byłoby dziś inne. Dosłownie.
Nastała niezręczna cisza. Odwróciłam głowę w stronę bocznej szyby i szukałam w głowie tematu, którym mogłabym wypełnić tą dziwną pustkę w naszym dialogu.
- Dominika, jak to teraz będzie? No wiesz. Po mistrzostwach. Wiesz o co mi chodzi. - wyraźnie plątał mu się język. Ba. Właściwie sam nie wiedział jak ma ubrać w słowa to, czego nie chce mi dosłownie przekazać.
- Paweł, zobaczymy. Wszystko przyjdzie z czasem.
- A twoje samopoczucie... Te zatrucia i to wszystko... Na pewno jesteś ze mną szczera, że wszystko okej?
O nie, tatuśku. Nic ode mnie nie wyciągniesz.
- Wszystko jest w porządku. Na chwilę obecną są mistrzostwa i to jest dla Ciebie najważniejsze. Resztę odstaw gdzieś w kąt.
- Ty jesteś dla mnie najważniejsza. I zawsze byłaś. Nawet jak sam w to zwątpiłem. I jesteś. I będziesz.
- Idę do Pauliny i Mariusza, mam ochotę na kawę.
Wyszłam z samochodu, zostawiając Pawła samego. Przeczuwałam, że jeszcze chwila, a wygadałabym swoją największą jak na razie tajemnicę.
Było już grubo po 23, a za godzinę mieli zamykać. Nocowaliśmy u rodziny Pauliny, jakieś dwie ulice dalej.
Mariusz poszedł zapłacić za nasze kawy, a jego żona wykorzystała okazje, w której jesteśmy tylko we dwie.
- Przyjeżdżasz do Warszawy, odwiedzasz rodzinę, a przede wszystkim rodziców, którzy jeszcze są, następnie zawijasz do Maćka i Anki do Łodzi i grzecznie ich informujesz. Nie ma zmiłuj. Bo inaczej ja to zrobię.
- Paula! Nic nikomu nie mówie... - w tym momencie przerwała mi:
- Mam nadzieję, że się zrozumiałyśmy, Bartodziejska. To dla twojego dobra.
*
Mój pobyt na Pomorzu musiał zostać przerwany, ze względu na wiadomość od rodziców, w której poinformowali mnie o szybszym powrocie do Stanów. Świadomość, że następnym razem zobaczymy się zapewne za jakieś kolejne trzy lata spowodowała, że wróciłam do rodzinnego miasta. Paulina nagadała mi tak, że nie miałam już innego wyjścia niż powiadomienie wszystkich o moim stanie.
Przed drzwiami od mieszkania dziadków, zatrzymałam się i obmyśliłam plan okoliczności, w jakiej przekażę nowinę. Niestety moje zamiary nie wiedzieć czemu nagle zniknęły i dosłownie kilka sekund po przekroczeniu progu i zastaniu wszystkich na uroczystej, ostatniej w najbliższym czasie, rodzinnej kolacji, powiedziałam biorąc przed tym głęboki oddech:
- Jestem w ciąży.
Zaskoczenie namalowane na twarzach domowników było tak ogromne, że momentalnie zwątpiłam w swój występ, a w myślach zaczęłam przeklinać Paulinę.
- Wreszcie powiedziałaś! - krzyknął mój cudowny brat, co spowodowało, że zmianę obiektu obserwacji wszystkich obecnych przy stole.
piątek, 6 września 2013
#9 Nie zadawaj pytań, to nie usłyszysz kłamstw.
- Dominika, jak to się stało?
- To ty kurwa nie wiesz skąd się dzieci biorą? - dławiłam się własnymi łzami.
- Aśka z Wiktorią wiedzą?
- Nie. Jak zobaczyłam test to wyszłam pod pretekstem złego samopoczucia.
Kamil nie wiedział co ma robić. Stał przy oknie, aż w końcu podszedł do mnie i po prostu mnie przytulił, pomimo tego, że jego biała koszulka w przeciągu minuty miała tysiąc czarnych plam od tuszu. Rzadko się zdarza, żeby młodsze rodzeństwo ratowało starsze.
- Wiesz, to nie jest koniec świata. Jesteś dorosła, masz 25 lat, skończone studia, pracę, przecież dasz sobie radę. Pomożemy ci. Poza tym, lubisz małe dzieci. A ja mogę być chrzestnym!
- Ty nic nie rozumiesz! To jest dziecko Pawła, który nie jest ani moim mężem, ani narzeczonym, ani chłopakiem. Wpadliśmy, rozumiesz? Przespałam się z facetem, któremu znudziłam się z dnia na dzień, a wparowałam mu do łóżka. Nie potrafię mu wybaczyć tej krzywdy z dnia na dzień. I co ja mu teraz powiem? Że jestem w ciąży? Że musi się mną zająć? A on mi powie, żebym spadała i zostawiła go w spokoju, bo on jednak znowu przemyślał sprawę i doszedł do wniosku, że to znowu nie to. Przed nim mistrzostwa, sezon ligowy, ciężka praca. On ma skupić się na grze. Przekreślę mu moment, w którym jego kariera zaczęła nabierać rozpędu.
- A kiedy wy ostatni raz… No wiesz.
- Jakieś 7 tygodni temu? Mniej więcej.
- Musimy powiedzieć o tym w domu. Najlepiej jeszcze przy rodzicach.
- Zwariowałeś?! A im co powiem? Że bzyknął mnie mój były, a ja zapomniałam, że istnieje coś takiego jak antykoncepcja? A co powiedzą koledzy z drużyny jak się dowiedzą? Że wzięłam go na litość i wepchałam się pod kołdrę, żeby tylko ze mną został, a jak znowu mnie porzuci to żeby zniszczyć mu życie i wyrobić opinię zimnego skurwysyna, tak? A media? Masz milczeć. Wiesz tylko ty. Przynajmniej do czasu. Później wymyślimy co dalej.
- Ale to dla twojego dobra…
- Stop! Dla swojego dobra powinnam usunąć, dopóki jest jeszcze wcześnie.
Kamil popatrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Nie wierze w to co słyszę. Co ci jest winne to dziecko? Przecież to nie jego wina, że Paweł cię zostawił i stało się jak się stało.
- Mnie nic. Proszę, zrozum mnie. Ono nie może się urodzić. Nie chcę zostać z tym sama. Nie ufam mu.
- No tak. Przecież usunięcie będzie najlepszym rozwiązaniem. Wiesz… Idę. Nie mam zamiaru tego słuchać.
Kamil wyszedł do dziadków trzaskając przy tym drzwiami, a ja ponownie zalałam się łzami. Zaczęłam obwiniać samą siebie za to, co się stało, za chwilę zapomnienia. Zachowałam się jak gówniara, która nie zna słowa ‘’konsekwencje ‘’.
- Aśka z Wiktorią wiedzą?
- Nie. Jak zobaczyłam test to wyszłam pod pretekstem złego samopoczucia.
Kamil nie wiedział co ma robić. Stał przy oknie, aż w końcu podszedł do mnie i po prostu mnie przytulił, pomimo tego, że jego biała koszulka w przeciągu minuty miała tysiąc czarnych plam od tuszu. Rzadko się zdarza, żeby młodsze rodzeństwo ratowało starsze.
- Wiesz, to nie jest koniec świata. Jesteś dorosła, masz 25 lat, skończone studia, pracę, przecież dasz sobie radę. Pomożemy ci. Poza tym, lubisz małe dzieci. A ja mogę być chrzestnym!
- Ty nic nie rozumiesz! To jest dziecko Pawła, który nie jest ani moim mężem, ani narzeczonym, ani chłopakiem. Wpadliśmy, rozumiesz? Przespałam się z facetem, któremu znudziłam się z dnia na dzień, a wparowałam mu do łóżka. Nie potrafię mu wybaczyć tej krzywdy z dnia na dzień. I co ja mu teraz powiem? Że jestem w ciąży? Że musi się mną zająć? A on mi powie, żebym spadała i zostawiła go w spokoju, bo on jednak znowu przemyślał sprawę i doszedł do wniosku, że to znowu nie to. Przed nim mistrzostwa, sezon ligowy, ciężka praca. On ma skupić się na grze. Przekreślę mu moment, w którym jego kariera zaczęła nabierać rozpędu.
- A kiedy wy ostatni raz… No wiesz.
- Jakieś 7 tygodni temu? Mniej więcej.
- Musimy powiedzieć o tym w domu. Najlepiej jeszcze przy rodzicach.
- Zwariowałeś?! A im co powiem? Że bzyknął mnie mój były, a ja zapomniałam, że istnieje coś takiego jak antykoncepcja? A co powiedzą koledzy z drużyny jak się dowiedzą? Że wzięłam go na litość i wepchałam się pod kołdrę, żeby tylko ze mną został, a jak znowu mnie porzuci to żeby zniszczyć mu życie i wyrobić opinię zimnego skurwysyna, tak? A media? Masz milczeć. Wiesz tylko ty. Przynajmniej do czasu. Później wymyślimy co dalej.
- Ale to dla twojego dobra…
- Stop! Dla swojego dobra powinnam usunąć, dopóki jest jeszcze wcześnie.
Kamil popatrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Nie wierze w to co słyszę. Co ci jest winne to dziecko? Przecież to nie jego wina, że Paweł cię zostawił i stało się jak się stało.
- Mnie nic. Proszę, zrozum mnie. Ono nie może się urodzić. Nie chcę zostać z tym sama. Nie ufam mu.
- No tak. Przecież usunięcie będzie najlepszym rozwiązaniem. Wiesz… Idę. Nie mam zamiaru tego słuchać.
Kamil wyszedł do dziadków trzaskając przy tym drzwiami, a ja ponownie zalałam się łzami. Zaczęłam obwiniać samą siebie za to, co się stało, za chwilę zapomnienia. Zachowałam się jak gówniara, która nie zna słowa ‘’konsekwencje ‘’.
*
O zaistniałej sytuacji ciągle wiedział tylko brat. Chwilowe mdłości, które na szczęście nie pojawiały się zbyt często tuszowałam w miarę dobrze. Z resztą od nawału pracy chyba nikt nie patrzył na wzajemne samopoczucia. Od zrobienia testu minął tydzień i dopiero w tym momencie zdecydowałam się na poranną wizytę u ginekologa. Oczywiście wszystko potwierdziło się, 8 tydzień. Zastanawiałam się czy powiedzieć Paulinie. I właściwie sama siebie nie rozumiałam, dlaczego chce ukryć coś, czego na dłuższą metę nie dam rady. Od natłoku myśli pozwalała oderwać mi się praca, która była dla mnie swojego rodzaju wybawieniem od zwariowania.
- Tak w między czasie, wpadłem sobie do naszych klubowych kulis. Cześć wam, zapracowani!
- Paweł ?! Co ty tu robisz?
- No miałem kilka spraw do załatwienia, poza tym chciałem się z tobą zobaczyć. Podobno coś ze zdrowiem. Dominika, co się działo?
- No nic. Przecież się zatrułam tylko. Nie ma z czego robić od razu wielkiego halo.
- Ale dlaczego się denerwujesz? Ja na ciebie nie krzyczałem przecież.
- Nie denerwuję.
- Dominika?
- No przecież wszystko w porządku. Nie chudnę, nie upijam się, nie imprezuje, nikomu się nie naraziłam, nikt mnie nie eeeeee … zgwałcił ani nic. - głupia.
- Mogłabyś czasem zadzwonić. Na przykład wieczorem. Dać znak, że żyjesz. Bo ja już czuję, że się narzucam.
- W porządku, będę dzwonić.
- Trzymam cię za słowo. A teraz opuszczam was, bo muszę dojechać na trening w miarę punktualnie.
Na jego widok moje serce znowu zaczęło wywracać milion fikołków, a fakt, że pod sercem noszę małego Zatorskiego bądź małą Zatorską wzbudziło we mnie uczucie, którego sama nie potrafię zdefiniować. Strach? A może niedowierzanie? Może jeszcze nie przywykłam do tego? A może powinnam już podjąć jakieś ważniejsze decyzje? Może powinnam znowu wyjechać? Boże, tyle pytań w mojej głowie, a na ani jedno nie znam odpowiedzi. Życie jest jeszcze bardziej skomplikowane niż myślałam.
Po pracy postanowiłam nie wracać do domu, tylko iść na krótki spacer. Usiąść na ławce w parku i przez dłuższą chwilę oddychać wrześniowym, a prawie październikowym, niestety chłodnym już powietrzem. Ulubione piosenki w uszach skłaniały mnie ku głębokim refleksjom. Doszłam do wniosku, że muszę przeprosić brata. Doskonale wiedziałam, że usunięcie ciąży będzie nie tylko morderstwem dziecka, ale również moim psychicznym samobójstwem, którego nie chcę i nie powinnam sobie fundować. Na domiar złego, a może i dobrego, obok mojej ławki ujrzałam słodkiego chłopczyka, który prawdopodobnie niedawno nauczył się chodzić. Na moich ustach zagościł uśmiech. Sam od siebie. Wyciągał swoje malutkie rączki w moją stronę patrząc z zaciekawieniem na mojego Iphone’a, którego trzymałam w ręce. Do dziecka podeszła chyba mama, bo był do niej łudząco podobny . Przeprosiła mnie za wścibskość małego i biorąc go na ręce udała się w stronę pobliskiego supermarketu. Bartodziejska. Ty przecież też zawsze chciałaś mieć syna. Nawet dwóch. Właśnie takiego.
*
Kamil siedział w pokoju. Rozwiązywał jakieś zadanie z matematyki. Weszłam cicho i stając obok brata popatrzyłam na numer zadania, nad którym najzwyczajniej się zastanawia. Sama byłam dobra z matmy, więc szybko zorientowałam się o co chodzi.
- Przecież musisz to tylko uporządkować i policzyć. Nic trudnego.
- A ty co tutaj? Znowu przyszłaś pierniczyć jakieś durne farmazony? Już możesz wyjść.
- W sumie to z juniorem chcieliśmy zaprosić cię do kina. Bo mamy bilety. Mam dwa, a junior wchodzi za darmo, więc jeden zostaje. Ale skoro nie chcesz … To idę sobie.
- Stój! A junior kupi mi popcorn? Zjadłbym.
- Kupi. Kończ zadanie, a ja lecę do siebie. I nie planuj nic na piątek wieczorem. Masz ze mną randkę. Aha. Jeszcze jedno. Nie będzie żadnego usuwania. Kamil uśmiechnął się.
- Siostra, damy radę. Wujek wam pomoże.
Jakoś tak... Podoba mi się ten rozdział. <skromna ja>.
Zaczynam się zbierać w sobie. Motywować do działania. Prawko umówione, nauka idzie pełną parą. Będzie dobrze? Musi.
A teraz ujawniam się światu i macie brzydką mnie, czyli totalna prywata: http://instagram.com/olczaolcza
Adijos.
piątek, 30 sierpnia 2013
#8 Przypadki chodzą po ludziach.
Przez
ostatnie tygodnie widziałam się z Pawłem jakieś 3 razy, a
spowodowane jest to jego treningami przed Mistrzostwami Europy. Pomimo tego widzę jak się stara. Kiedy tylko
może dzwoni i wypisuje wiadomości. Kto
wie, może mama miała rację? Ja w każdym razie potrzebuje czasu. W pracy
wszystko idzie pełną parą, bo sezon ligowy zbliża się wielkimi krokami i razem
z Pauliną mamy coraz więcej załatwień, pisania, sprawdzania, dzwonienia i tego
typu rzeczy.
- Załatwiłem trzy vipowskie wejściówki. Moje Panie, Mistrz Mariusz jest wielki i już możecie dziękować mu za jego wyczyn jakim jest zdobycie tych bilecików.
- Kochanie, przypominam ci, że to nie wyczyn tylko twoje znajomości. - Paulina puściła oczko w stronę zbulwersowanego jak małe dziecko męża.
Uwielbiam te ich małżeńskie docinki. Obydwoje są dla siebie stworzeni.
- A ty Bartodziejska będziesz skazana na nasze towarzystwo. Trzecia wejściówka jest dla ciebie.
- Ale głupio mi tak…
- Głupio to ty teraz gadasz! Możemy się ewentualnie zrzucać na paliwo i zmieniać, kto w jaki dzień będzie jechał. - Mariusz nie dawał za wygraną, a jego żona Patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem.
- Dobra państwo Wlazły. Namówiliście mnie. Niech stracę.
- Dominika! Aleś blada!
- Chyba się czymś zatrułam. - Maciek bacznie obserwował każdy mój ruch.
- Nie wyglądasz najlepiej. Powinnaś zostać w domu, bo pewnie do lekarza nie będziesz chciała pójść i wziąć coś. Albo wiem! Napić się ziółek!
- Chyba sobie żartujesz, tyle roboty w pracy, a ja mam tkwić bezczynnie w łóżku? Zapomnij!
- Nie wyglądasz najlepiej. Średni moment wybrałaś na złe samopoczucie, ale chyba powinnaś zostać w domu.
- Paulina!
- Dobra, nic nie mówię. Męcz się.
Faktycznie. Wyjście od Maćka nie było dobrym pomysłem. W ciągu dwóch godzin zaliczyłam dwie rozmowy z toaletą. Jakimś cudem dotrwałam do 17, ale przerażał mnie fakt, powrotu do domu na weekend i spotkania się z dziewczynami. Poprosiłam wujka o podwózkę do dziadków, bo u siebie jak zwykle nie miałam żadnych leków z wyjątkiem Rutinoscorbinu.
Po 19 doczołgałam się na trzecie piętro. Mój widok nieco zmartwił rodziców i dziadków. Babcia od razu zaparzyła mi jakiejś herbaty, a mama rozścieliła łóżko w moim dawnym pokoju, jakbym co najmniej ja, 25 letnia kobieta, nie dała sobie z nim rady.
- Szkoda jej. Ciężko pracowała ostatnio. Może to z przemęczenia. - skomentował tato siedząc w kuchni i czytając jakiś dziennik.
- Wydobrzeje. Weekend w dobrych rękach i wróci do Bełchatowa jak nowonarodzona. - tymi słowami mama zakończyła wszystkie tematy związane ze mną.
Myślałam, że wreszcie mogę spokojnie pooglądać telewizję i zapomnieć o moim dzisiejszym samopoczuciu, ale myliłam się. Mój kochany braciszek zamiast wyjść w piątkowy wieczór z kolegami bądź dziewczyną (czy on w ogóle kogoś ma?) przyszedł do starszej siostry. Może powinnam się cieszyć?
- Czego chcesz mała gnido?
- Ej, bez takich. Przyszedłem dotrzymać ci towarzystwa. Przesuń swój szanowny tyłek. I przytyj trochę, bo jeszcze chwila, a cie włosy do tyłu przeważą. - kochany człowiek. Serio.
- Coś jeszcze, czy mam cię wyprosić?
- Spokojnie. Próbuję rozgryźć co ci jest. Przecież ty rzadko bywasz chora. Nie licząc grypy każdej zimy.
- Myśl geniuszu. Bo ja kompletnie nie wiem czym mogłam się zatruć. Zestaw z McDonalda jadłam już tysiące razy i nie chce mi się wierzyć, że zatrułam się nim akurat wczoraj.
- Pewnie masz jakąś jednodniówkę. Pogadasz z sedesem i ci przejdzie, mówię ci, siostra.
- Irytujesz mnie gówniarzu. - wrzasnęłam na Kamila, a on uśmiechnął się i rozłożył na łóżku.
- No przecież żartuję, zero spiny Dominika. Zachowujesz się jak baba w ciąży, a przecież każdemu zdarza się złapać jakieś choróbsko.
- Pewnie masz rację.
Na moje szczęście, w sobotę czułam się już dużo lepiej, chociaż zdarzyło się, że zakręciło mi się w głowie. Mogłam w miarę spokojnie załatwić trochę roboty, której odłożyć na późniejszy termin nie chciałam i udać się z wizytą do Aśki. Ubrałam moją jesienną, beżową parkę, zwykły biały podkoszulek, ciemne jeansy i czarne botki, a włosom pozwoliłam odetchnąć i wyzwoliłam je od upięcia. Zdaniem Kamila, który postanowił przesiedzieć w moim domu z kolegą podczas mojej nieobecności, wyglądałam, uwaga: ,,przyzwoicie’’.
Po drodze kupiłam Redsy, i bez pukania weszłam do mieszkania przyjaciółki. Na stole leżały trzy testy ciążowe, a właścicielka lokum niespotykanym jak na nią skupieniem studiowała ulotkę.
- Dominika! - przerwała zajęcie. - Dobrze, że jesteś! Zaprosiłam was dzisiaj po coś. Musimy zrobić to we trzy.
Wiktoria popatrzyła na mnie i wybuchnęłyśmy śmiechem. Po chwili jednak zapytała:
- Ale po co mamy robić jakiś test, skoro tylko ty masz wątpliwości?
- Dziewczyny. To nie jest zabawne. Boje się, że ja i Patryk wpadliśmy. Spóźnia mi się okres i nie zabezpieczaliśmy się. Proszę was, będzie mi raźniej! - Aśka patrzyła na nas błagalnym wzrokiem.
- Ale przecież to głupota. Nie lepiej wykorzystać trzy tylko dla siebie, dla większej pewności?
- W szafce mam jeszcze dwa. W razie gdybym coś spieprzyła.
- Ale co tu możesz spieprzyć? No dobra. Skoro ci tak zależy, zrobimy tą głupotę, prawda Domka?
- No pewnie. Od tego masz nas, ale bądź świadoma swojej głupoty.
- Kochane jesteście! Najpierw pójdzie Dominika, bo zawsze była najodważniejsza, później Ty, a później ja.
Aśka chyba naprawdę zwariowała. Ciekawe, czy jak okaże się, że jest w ciąży, my też będziemy musiały zajść, bo będzie jej raźniej?
Po wszystkim odłożyłyśmy testy, każda w inne miejsce (bo ta panikara uznała, że jeszcze się pomylimy) i zjadłyśmy zamówioną pizzę.
- No i nie dziwne, że ja też nie jestem. Pilnujemy się z Miśkiem w tych sprawach. Teraz ty Dominika, chociaż w sumie to tylko formalność. Aśka, ty i te twoje durnowate pomysły. - Wika spojrzała na ucieszoną Joannę i westchnęła. Ja zaś wstałam i z uśmiechem na ustach podeszłam do szafki, na której położyłam swój test.
*
To co napiszę będzie bez sensu.
Nadszedł dzień, w którym wreszcie dodam coś od siebie.
Kiedy naszła mnie ochota na napisanie jakiegoś opowiadania byłam w wydawać by się mogło szczęśliwym związku. Pomyślałam sobie, że stworzę bohaterkę, którą facet potraktuje tak, jak ja nigdy nie chciałam zostać potraktowana. Kilkakrotnie myślałam, że słowa: 'Nie kocham cię, już nic do ciebie nie czuje i nic nie jest twoją wina. Po prostu do takiego wniosku doszedłem.' usłyszane od osoby, która jest całym moim światem pocięłyby moje serce na milion kawałków. Gdy dodałam rozdział trzeci z przemyśleniami mojej bohaterki zrobiło mi się smutno, a dzień po dodaniu rozdziału czwartego usłyszałam dokładnie wyżej cytowane słowa. I co robiłam? Uciekałam. Gdziekolwiek i kiedykolwiek mogłam. Jak ona. Jak Domka. I wiecie co? Rozdział trzeci jest w 80% moją autobiografią, napisaną przedwcześnie. Przepowiednią tego, co się stanie. Przypadek? Ironia losu? Nie wiem. Dziwna sytuacja. Siedząc teraz i pisząc to uśmiecham się do monitora, bo fikcja, coś wymyślonego w mojej łepetynie zaistniało naprawdę, chociaż tak bardzo tego nie chciałam. Wszystko legło w gruzach, tak nagle. Tak niespodziewanie.
Wiesz, dziękuję ci za ten czas. Za to, że dzięki tobie poznałam swoją wartość i uświadomiłam sobie, jakim człowiekiem jestem . Dziękuję ci za te wszystkie momenty, za to, co dla mnie robiłeś i za to, że byłeś niezależnie od tego co się działo. Za to, że miałam w tobie oparcie i bezpieczeństwo, bo tak często mi tego brakowało. Za to, że czułam się potrzeba i kochana. Za to, że nauczyłeś mnie okazywać uczucia i niczego nie tłumić w środku. Za to, że potrafiłeś jednym uśmiechem poprawić mi humor i za to, że kiedy odwalała mi szajba, brałeś wszystko na klatę i byłeś przy mnie. Mam nadzieję, że samemu lub z inną będzie ci tak dobrze, jak mnie było z tobą. Życzę ci tego. Kończąc ...- T, dziękuję. Kocham Cię. Twoja O.
- Załatwiłem trzy vipowskie wejściówki. Moje Panie, Mistrz Mariusz jest wielki i już możecie dziękować mu za jego wyczyn jakim jest zdobycie tych bilecików.
- Kochanie, przypominam ci, że to nie wyczyn tylko twoje znajomości. - Paulina puściła oczko w stronę zbulwersowanego jak małe dziecko męża.
Uwielbiam te ich małżeńskie docinki. Obydwoje są dla siebie stworzeni.
- A ty Bartodziejska będziesz skazana na nasze towarzystwo. Trzecia wejściówka jest dla ciebie.
- Ale głupio mi tak…
- Głupio to ty teraz gadasz! Możemy się ewentualnie zrzucać na paliwo i zmieniać, kto w jaki dzień będzie jechał. - Mariusz nie dawał za wygraną, a jego żona Patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem.
- Dobra państwo Wlazły. Namówiliście mnie. Niech stracę.
*
Pomimo promieni słońca przedostających się przez niedociągnięte do końca
żaluzje w połowie września moje samopoczucie z chwilą wstania z łóżka jest co
najmniej tragiczne. Nie powinnam jeść wczoraj tego zestawu z McDonalda ,
chociaż był dobry, ale to może właśnie on mi zaszkodził. - Dominika! Aleś blada!
- Chyba się czymś zatrułam. - Maciek bacznie obserwował każdy mój ruch.
- Nie wyglądasz najlepiej. Powinnaś zostać w domu, bo pewnie do lekarza nie będziesz chciała pójść i wziąć coś. Albo wiem! Napić się ziółek!
- Chyba sobie żartujesz, tyle roboty w pracy, a ja mam tkwić bezczynnie w łóżku? Zapomnij!
*
- Nie wyglądasz najlepiej. Średni moment wybrałaś na złe samopoczucie, ale chyba powinnaś zostać w domu.
- Paulina!
- Dobra, nic nie mówię. Męcz się.
Faktycznie. Wyjście od Maćka nie było dobrym pomysłem. W ciągu dwóch godzin zaliczyłam dwie rozmowy z toaletą. Jakimś cudem dotrwałam do 17, ale przerażał mnie fakt, powrotu do domu na weekend i spotkania się z dziewczynami. Poprosiłam wujka o podwózkę do dziadków, bo u siebie jak zwykle nie miałam żadnych leków z wyjątkiem Rutinoscorbinu.
Po 19 doczołgałam się na trzecie piętro. Mój widok nieco zmartwił rodziców i dziadków. Babcia od razu zaparzyła mi jakiejś herbaty, a mama rozścieliła łóżko w moim dawnym pokoju, jakbym co najmniej ja, 25 letnia kobieta, nie dała sobie z nim rady.
- Szkoda jej. Ciężko pracowała ostatnio. Może to z przemęczenia. - skomentował tato siedząc w kuchni i czytając jakiś dziennik.
- Wydobrzeje. Weekend w dobrych rękach i wróci do Bełchatowa jak nowonarodzona. - tymi słowami mama zakończyła wszystkie tematy związane ze mną.
Myślałam, że wreszcie mogę spokojnie pooglądać telewizję i zapomnieć o moim dzisiejszym samopoczuciu, ale myliłam się. Mój kochany braciszek zamiast wyjść w piątkowy wieczór z kolegami bądź dziewczyną (czy on w ogóle kogoś ma?) przyszedł do starszej siostry. Może powinnam się cieszyć?
- Czego chcesz mała gnido?
- Ej, bez takich. Przyszedłem dotrzymać ci towarzystwa. Przesuń swój szanowny tyłek. I przytyj trochę, bo jeszcze chwila, a cie włosy do tyłu przeważą. - kochany człowiek. Serio.
- Coś jeszcze, czy mam cię wyprosić?
- Spokojnie. Próbuję rozgryźć co ci jest. Przecież ty rzadko bywasz chora. Nie licząc grypy każdej zimy.
- Myśl geniuszu. Bo ja kompletnie nie wiem czym mogłam się zatruć. Zestaw z McDonalda jadłam już tysiące razy i nie chce mi się wierzyć, że zatrułam się nim akurat wczoraj.
- Pewnie masz jakąś jednodniówkę. Pogadasz z sedesem i ci przejdzie, mówię ci, siostra.
- Irytujesz mnie gówniarzu. - wrzasnęłam na Kamila, a on uśmiechnął się i rozłożył na łóżku.
- No przecież żartuję, zero spiny Dominika. Zachowujesz się jak baba w ciąży, a przecież każdemu zdarza się złapać jakieś choróbsko.
- Pewnie masz rację.
*
Na moje szczęście, w sobotę czułam się już dużo lepiej, chociaż zdarzyło się, że zakręciło mi się w głowie. Mogłam w miarę spokojnie załatwić trochę roboty, której odłożyć na późniejszy termin nie chciałam i udać się z wizytą do Aśki. Ubrałam moją jesienną, beżową parkę, zwykły biały podkoszulek, ciemne jeansy i czarne botki, a włosom pozwoliłam odetchnąć i wyzwoliłam je od upięcia. Zdaniem Kamila, który postanowił przesiedzieć w moim domu z kolegą podczas mojej nieobecności, wyglądałam, uwaga: ,,przyzwoicie’’.
Po drodze kupiłam Redsy, i bez pukania weszłam do mieszkania przyjaciółki. Na stole leżały trzy testy ciążowe, a właścicielka lokum niespotykanym jak na nią skupieniem studiowała ulotkę.
- Dominika! - przerwała zajęcie. - Dobrze, że jesteś! Zaprosiłam was dzisiaj po coś. Musimy zrobić to we trzy.
Wiktoria popatrzyła na mnie i wybuchnęłyśmy śmiechem. Po chwili jednak zapytała:
- Ale po co mamy robić jakiś test, skoro tylko ty masz wątpliwości?
- Dziewczyny. To nie jest zabawne. Boje się, że ja i Patryk wpadliśmy. Spóźnia mi się okres i nie zabezpieczaliśmy się. Proszę was, będzie mi raźniej! - Aśka patrzyła na nas błagalnym wzrokiem.
- Ale przecież to głupota. Nie lepiej wykorzystać trzy tylko dla siebie, dla większej pewności?
- W szafce mam jeszcze dwa. W razie gdybym coś spieprzyła.
- Ale co tu możesz spieprzyć? No dobra. Skoro ci tak zależy, zrobimy tą głupotę, prawda Domka?
- No pewnie. Od tego masz nas, ale bądź świadoma swojej głupoty.
- Kochane jesteście! Najpierw pójdzie Dominika, bo zawsze była najodważniejsza, później Ty, a później ja.
Aśka chyba naprawdę zwariowała. Ciekawe, czy jak okaże się, że jest w ciąży, my też będziemy musiały zajść, bo będzie jej raźniej?
Po wszystkim odłożyłyśmy testy, każda w inne miejsce (bo ta panikara uznała, że jeszcze się pomylimy) i zjadłyśmy zamówioną pizzę.
*
- Nie jestem w ciąży, tak! - Aśka krzyczała na całe mieszkanie, nie pomijając już telefonu do Patryka. - No i nie dziwne, że ja też nie jestem. Pilnujemy się z Miśkiem w tych sprawach. Teraz ty Dominika, chociaż w sumie to tylko formalność. Aśka, ty i te twoje durnowate pomysły. - Wika spojrzała na ucieszoną Joannę i westchnęła. Ja zaś wstałam i z uśmiechem na ustach podeszłam do szafki, na której położyłam swój test.
*
To co napiszę będzie bez sensu.
Nadszedł dzień, w którym wreszcie dodam coś od siebie.
Kiedy naszła mnie ochota na napisanie jakiegoś opowiadania byłam w wydawać by się mogło szczęśliwym związku. Pomyślałam sobie, że stworzę bohaterkę, którą facet potraktuje tak, jak ja nigdy nie chciałam zostać potraktowana. Kilkakrotnie myślałam, że słowa: 'Nie kocham cię, już nic do ciebie nie czuje i nic nie jest twoją wina. Po prostu do takiego wniosku doszedłem.' usłyszane od osoby, która jest całym moim światem pocięłyby moje serce na milion kawałków. Gdy dodałam rozdział trzeci z przemyśleniami mojej bohaterki zrobiło mi się smutno, a dzień po dodaniu rozdziału czwartego usłyszałam dokładnie wyżej cytowane słowa. I co robiłam? Uciekałam. Gdziekolwiek i kiedykolwiek mogłam. Jak ona. Jak Domka. I wiecie co? Rozdział trzeci jest w 80% moją autobiografią, napisaną przedwcześnie. Przepowiednią tego, co się stanie. Przypadek? Ironia losu? Nie wiem. Dziwna sytuacja. Siedząc teraz i pisząc to uśmiecham się do monitora, bo fikcja, coś wymyślonego w mojej łepetynie zaistniało naprawdę, chociaż tak bardzo tego nie chciałam. Wszystko legło w gruzach, tak nagle. Tak niespodziewanie.
środa, 21 sierpnia 2013
#7 Znowu myśli karnawał
A mimo to dalej w to brnę, że to dla Ciebie znaczy coś obiecaj mi.
- Dzień dobry księżniczko, jest 5 sierpnia, godzina 8:00 i czas już wstać, bo o 9 masz pojawić się w pracy.
- Po pierwsze nie księżniczko, bo w aż tak zażyłych kontaktach nie jesteśmy.
- Po dzisiejszej nocy wydawało mi się, że jednak jesteśmy. - Paweł popatrzył na mnie z szyderczym uśmiechem na ustach a ja nie zważając na to, że jestem naga udałam się w stronę łazienki.
- U mnie w domu mogłabyś chodzić tak cały czas. Nie pogniewałbym się ani trochę.
- Palant. - krzyknęłam z łazienki.
Za pół godziny wyszłam w samym ręczniku z wilgotnymi i niedosuszonymi włosami.
- Słuchaj Paweł. Ten seks nic nie znaczył. To była chwila. Nie powiem, że słabości, bo w końcu sama tego chciałam.
- No dobra, uznajmy, że to co się stało w nocy to tylko koleżeński numerek. Ale było przyjemnie.
- Nie zaprzeczę.
- To co, teraz tak każdej nocy będziemy sobie wspólnie numerkować ?
- Ty się lepiej módl, żebyś zyskał w moich oczach to, co straciłeś a nie o numerkach myślisz.
Równo o 9 stawiłam się w pracy.
- Nie no, jaka ogarnięta! Zupełnie jak Mariusz dziś rano!
- Kochałam się z Pawłem. - wypaliłam.
W tym momencie Paulina zakrztusiła się kawą.
- Co zrobiłaś? Przecież obiecał, że cie nie wykorzysta!
- Nie, nie, to nie tak. Z resztą zaraz ci wszystko opowiem. Od początku. Od kiedy się obudziłam po imprezie.
Mówiłam już, że Paulina jest cudowna? Od kiedy się poznałyśmy, czyli jakiś rok temu, jest dla mnie bratnią duszą i powiernikiem wszystkich tajemnic. Serio. Jest niezastąpiona, a co najważniejsze potrafi słuchać.
- No to nabroiłaś nieźle. I ty i on…
*21 SIERPNIA*
Od jakiś trzech dni jestem na urlopie. Jest 10 rano i razem z młodym, dziadkami i rodziną Maćka stoimy na Okęciu. Dziś, po raz pierwszy od trzech lat zobaczę rodziców. Wszyscy są podekscytowani, bo wiadomo, Ameryka, rodzina w komplecie. Tylko ja z młodym mamy do tego dość chłodne podejście.
- Znowu będą próbowali z nami rozmawiać i zadawać pytania z myślą, że są na bieżąco ze wszystkim? Oni o nas nawet nie pamiętają. Mają w dupie swoje dzieci. Nieważne ile mamy lat. Jedna rozmowa na Skype w tygodniu niczego nie rozwiązuje. Proszę, powiedz mi, że myślisz tak samo, że gdyby nie dziadkowie i wujek mielibyśmy …
- Młody. Tak, wiem, co byśmy mieli. Bez względu na wszystko i tak bylibyśmy razem. Z resztą jak zawsze. - położyłam rękę na jego ramieniu - Wiesz, że mam o tym takie samo zdanie. Ale w końcu będziemy chociaż chwilę wszyscy, w komplecie.
- Jeeeej, tato, ale wielki samolot! - krzyknęła córka Maćka.
- To oni.
Po kilkunastu minutach w naszym kierunku zaczęła kierować się szczupła, elegancka i ładna blondynka w beżowej obcisłej sukience i wysokich szpilkach. Zza jej pleców powoli wyłaniał się postawny, wysoki i przystojny mężczyzna w garniturze, ciemnych okularach i białej koszuli. Gdybym nie znała tej dwójki pomyślałabym, że mają mniej więcej 35 lat. Pozory. W rzeczywistości obydwoje skończyli niedawno 47.
Dobra. Przyznam. Ojca się nie wyprzemy. Te oczy. Boże. Wszystko.
- Nareszcie w domu! - krzyknęła mama przytulając do siebie Kamila. Chyba się popłakał. Z resztą ona też.
- Dominika! Dziecko! - tato objął mnie z całej siły. Rzeczywiście. Powitanie było bardzo wzruszające. Dla każdego.
- Patrz Krzysztof, jakiego masz syna. Kawalera. A córka? Piękna kobieta. - tak wujku, jeszcze bardziej słódź.
- Maciek, ja ciągle nie dowierzam. Ale ten czas szybko leci! Dobra, jedziemy do domu, bo trochę z Gośką zgłodnieliśmy.
Razem z młodym i rodzicami na Mokotów wracaliśmy moim samochodem. Pięć lat odkładałam na niego pieniądze wysyłane przez rodziców, trochę dostałam od dziadków, nawet dorabiałam pracując w sklepie w czasie wakacji, a i tak musiałam zadłużyć się w banku. Ale mam. Taki jak chciałam. I podczas naszego rodzinnego zlotu nawet to musiało zostać skomentowane.
- Jestem pełen podziwu. Młoda, po studiach, magister, pracowita, porządna robota, mieszkanie i jeszcze porządniejsza fura na podjeździe. A na dodatek piękna kobieta. I chłopak siatkarz. Też porządny. Wyrosła nam idealna córka, Gosiu.
Kamil szturchnął mnie łokciem w bok, patrząc na moją reakcję.
- Wszystko się zgadza z wyjątkiem jednego. Obecnie jestem sama.
- Ale jak to? Przecież jeszcze niedawno byłaś z Pawłem w Hiszpanii.
- W Hiszpanii byłam sama. Nie jestem z Pawłem od jakiś 8 miesięcy i zmieńmy temat.
Zdenerwowałam się. Bardzo. Jako rodzice mogliby bardziej orientować się w życiu ich pociechy. Po mojej odpowiedzi nastała niezręczna cisza. Rodzicom zrobiło się głupio, a ja chcąc nie chcąc zostałam wyprowadzona z równowagi. Pomyślałam, że choć w skrócie wyjaśnię to, co dzieje się w ostatnim czasie, ale nie teraz. Dobrze, że ojciec ponownie zabrał głos i pokazując zdjęcia na laptopie z ostatniego wyjazdu na Florydę opowiadał o życiu na obczyźnie. Jedyne czego zazdrościłam mu w tym momencie, to tak dobrej znajomości angielskiego. Ale nie dziwmy się. 15 lat w Stanach robi swoje, a co do miejsca, to i tak wolę Barcelonę.
- Kochanie, a teraz pokażesz nam swoje mieszkanie, bo u dziadków jak widać całkiem przyzwoicie. I ta kuchnia, mamo! - mama rozglądała się po pomieszczeniu, idąc wzdłuż blatu kuchennego i gładząc go dłonią.
*
Po 10 minutach byliśmy w moim mieszkaniu. Niestety wizytę złożono za szybko i moja sypialnia przypominała istne pobojowisko.
- Jak na mój gust, kiedy skończysz meblować poszczególne pomieszczenia, będzie tutaj bardzo ładnie. Cieszę się, że sobie radzisz. Wyrosłaś na ludzi. I Kamil też. Widzę to.
Mama popatrzyła na mnie takim czułym i troskliwym spojrzeniem. Dokładnie tak, jak patrzy każda matka na swoje ukochane dziecko. Poczułam, że brakowało mi tego. Tego spojrzenia, którego żadne inne nie jest w stanie zastąpić.
- A teraz powiedz mi o co chodzi z Pawłem. Przecież było tak dobrze. Odkładaliśmy z ojcem pieniądze na wesele, a ty mówisz, że już od 8 miesięcy nie jesteście razem. Dlaczego nic nie mówiłaś?
- Mamo, mamy cały dzień, więc postaram się jak najbardziej szczegółowo.
*
- Bo widzisz Dominika, człowiek jest tylko człowiekiem. Działamy pod wpływem impulsu, emocji, chwil, popełniamy masę błędów, bo uznajemy, że robimy coś co będzie dla nas dobre i wydaje nam się, że już nie potrzebujemy kogoś kogo kochamy i wmawiamy sobie, że już nic do niego nie czujemy. A wszystko za cenę doznania czegoś nowego, na czym najczęściej możemy się sparzyć. Wtedy dopiero widzimy, jak bardzo brakuje nam rzeczy i ludzi z przeszłości, niezależnie od tego, czy jest ona daleka czy nie.
Masz szczęście, że zrozumiał. Daj mu szansę. Daj mu do siebie dotrzeć i doceniaj jego starania. Zaryzykuj. To dobry chłopak, tylko trochę się pogubił. Zasygnalizuj, że z czasem przekonasz się do niego. Czas może zmienić tak wiele...
Po tych słowach uśmiechnęłam się do mamy i przytuliłam ją.
- Dziękuję.
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
#6 Nie liczy się nic, liczą się przyśpieszone tętna.
Wiesz, że krew nam przyśpiesza, a powieki nie chcą opaść...
- Jakiej wody? Co ja tu robie? Gdzie jest
Paulina? Mariusz? Przecież miałam zostać tam! - krzyczałam na Pawła, a on
uśmiechał się tak kojąco, że zmiękłam i przez chwilę patrzyłam prosto w jego
niebieskie tęczówki.
- Najpierw wylałaś wino swojego towarzysza Piotra na sukienkę, później
chodziłaś po tym imprezowo-bankietowo-zabawowym pomieszczeniu u Wlazłych bez
butów, które trzymałaś za to w ręce i chciałaś zbić Bąkiewicza, bo nie lubisz
czerwonego, a jego koszula jak zapewne jeszcze pamiętasz była czerwona. Później
wzięłaś kluczyki, otworzyłaś drzwi, wparowałaś mi do samochodu, powiedziałaś,
że nigdzie z niego nie wyjdziesz, bo chcesz wracać ze mną i tylko ze mną,
rozłożyłaś się na siedzeniu z tyłu i zasnęłaś.
Powiedziałem Paulinie, która pomimo wszystko trzymała się kupy, żeby
lepiej zajęła się swoim mężem imprezowiczem, który zabalował jak ty i jakaś
połowa z gości, a ja cię zabiorę tutaj. Maciej już wie, że tu jesteś. Nie martw
się. Nie narobiłaś sobie wstydu, a ja cie nie zgwałciłem ani do niczego nie
zmuszałem. Położyłem cię tutaj, a sam przespałem się w salonie. I powiem ci jeszcze, że ten twój
kolega to niezły frajer. Wyszedł
dość oczarowany z koleżanką
Mariusza do pokoju dla gości na górę i tyle go widzieli. A ja przez całą
imprezę nic nie wypiłem. Nic.
- Teraz pozwól, że wstanę z łóżka, a ty chociaż na chwilę opuść ten pokój.
Paweł wyraźnie posmutniał.
Ogarnęłam się i ubrałam w rzeczy, które ciągle schowane były w szufladzie.
- Wychodzę, muszę wrócić na niedziele do Warszawy.
-Chyba zwariowałaś! Nie wypuszczę cię z takim kacem do domu! Zostajesz tutaj.
Przynajmniej do jutra, do południa. Bez gadania.
- Ale …
- Naprawdę nie chcę żebyś odjeżdżała dzisiaj. Daj znać Maćkowi, że zostajesz u
mnie do jutra.
- A nie mogę być u Maćka? W domu?
- Nie. Bo o 17, czyli za jakieś 3,5 godziny przychodzą chłopaki i gramy w coś
na X-Boxie. Już wiedzą, że tu jesteś i w sumie to są zadowoleni, pomimo tego,
że miał to być męski zlot.
- Ooo nie, nie mój drogi…
- Ależ tak, tak moja droga. Wygrałem. Nie kłóć się już, tylko ogarnij ten tusz
do rzęs, bo ci zdecydowanie nie do twarzy, a ja jadę do rodziców, bo ojciec
prosił, żebym przywiózł mu jakieś narzędzia. Będę za jakąś godzinę. I nie uciekaj!
Paweł wyszedł, a ja zaraz za nim. Pomyślałam, że wyskoczę do sklepu po parę
rzeczy i zrobię jakąś dobrą zapiekankę. Chciałam się odwdzięczyć za opiekę i za to, że nie pozwolił mi zrobić
niczego głupiego. Byłam zła sama na siebie, że na imprezie zachowałam się wobec
niego nie w porządku chociaż po części sobie na to zasłużył.
Zrobiłam całkiem spore zakupy, bo lodówka jak to często u niego bywa była pusta
i przystąpiłam do robienia potrawy. Chciałam nakryć do stołu, ale właściciel
mieszkania jeszcze nie dorobił się obrusów, więc kiedy tylko skończyłam moje
kuchenne rewolucje położyłam na nim tylko naczynie z zapiekanką, dwa talerze,
sztućce, serwetki, jakieś ładniejsze szklanki i ulubiony sok Pawła, czyli
Caprio o smaku multiwitaminy, a sama przebrałam się w jakieś lepsze rzeczy z szuflady,
która znowu okazała się potrzebna. Ledwo zdążyłam stanąć obok stolika z, a
otworzyły się drzwi. Paweł wytrzeszczył
oczy i powoli do mnie podszedł.
- A co to za święto, że nagle zmienił ci się humor?
- Nie święto. Wiesz, dziękuję za to, no wiesz, wczoraj, a właściwie już
dzisiaj, że się mną zaopiekowałeś. Jestem ci wdzięczna i wcale nie żartuję.
- Nie no, nie musiałaś… I jeszcze powiedz, że zrobiłaś zakupy to już umrę.
- No na następny tydzień powinieneś mieć co jeść.
- Umarłem, wiesz?
- Nie umieraj, bo wystygnie!
*
Ten żarłok zjadł 3 dokładki. Chyba mu smakowało. I nawet włożył naczynia do
zmywarki.
Usiedliśmy na sofie. Paweł włączył telewizor. Oczekując na chłopaków
oglądaliśmy powtórkę jakiegoś telewizyjnego tasiemca.
- Przełącz to mistrzu, może jest coś innego… Paweł?
Mój współtowarzysz najwyraźniej w przeciągu 10 minut przeszedł do trybu
offline. Wykorzystałam więc okazję, że
raczej nie będzie się wiercił i położyłam głowę
na jego ramieniu, tym samym opierając się o jego bok.
*
- A tu co się wyprawia? Już nie macie gdzie spać, tylko na sofie w salonie? -
krzyknął Karol, który razem z Andrzejem najprawdopodobniej weszli bez pukania.
- A może by tak ciszej cymbały?! Po prostu nam się przysnęło, nie?
- Domka, tylko winny się tłumaczy. Już ja tam wiem co jest dobre na kaca! -
Andrzej jak zawsze był niezwykle dowcipny.
- No tak, seks i co z tego? Nikt tu nic nie robił i włączcie już tego X-Boxa,
bo mam ochotę skopać wam tyłek w skokach narciarskich.
Popatrzyłam na Pawła i westchnęłam. Cóż za determinacja. Ci mężczyźni. Czasami
jak dzieci.
Wizyta chłopaków była bardzo miła. Szczególnie wtedy jak siedziałam na barkach
Pawła i biłam Wronę po głowie, a Kłosa
kopałam. To nic, że nasze mini sztuki walki słyszało pół osiedla, prawda?
- A tak całkiem poważnie, to widzę, że miłość kwitnie znów. Zati! Trzymaj ją
teraz i nie puszczaj, bo ci znowu ucieknie.
Po słowach Karola nastała cisza, pomimo której zrobiło mi się dziwnie miło.
- Jeszcze za wcześnie, żeby o czymkolwiek mówić w tej kwestii. - wypaliłam.
- No, no, już ja swoje wiem. - Karol ciągle drążył temat.
- A ja ci powiem, że nie wiesz nic. - no tak Dominika, tego to nawet ty sama
przecież nie wiesz.
- No dobra gołąbeczki, my się zbieramy, a wy grzecznie do łóżek. Tylko dzieci
nie narobić!
Te dwa przygłupy opuściły mieszkanie około godziny 21:30. Nie że się cieszę,
czy coś, ale wieczorny spokój będzie dla mnie i mojej głowy zbawienny.
- Może masz ochotę na jakiś serial, mam parę nowych. Tym razem już raczej nie
będzie drzemki. - zapytał Paweł, który trzymał już w ręce opakowanie z płytami.
- Ta odpalaj to. Zgadzam się na wszystko.
Znowu siedzieliśmy na sofie w salonie przed ogromnym telewizorem i oglądaliśmy
jakiś horror, którego panicznie się bałam. Z resztą jak każdego. Trzymałam
Pawła za rękę, ale w momencie, gdy pani z twarzą potwora goniła swoje własne
dziecko z nożem, aż w końcu go dopadła (a dalej już nie wiem bo zamknęłam
oczy), wskoczyłam mu na kolana.
- Mała, nie bój się, to tylko film. - Paweł pocałował mnie w czoło i przytulił
do siebie.
- Film… Racja. Tylko film. - powiedziałam cicho biorąc jego twarz w swoje
dłonie i nie wiedzieć czemu przyciągając ją do swoich ust. Nasz pocałunek
zmusił nas do zmiany pozycji z siedzącej na leżącą i trwał dość długo, bo
zdążyłam zignorować trzy telefony - jeden od Aśki i dwa od Wiki. Chyba nie do końca byłam świadoma tego, co robię.
- Aha, to tak dziewczyna boi się horrorów!
- Nie mów nic i nie przerywaj. - wypowiadając te słowa zaczęłam rozpinać
pawłową koszulę.
On jednak nie pozostał mi dłużny i natychmiast zaczął majstrować coś pod moją
bluzką, przy staniku.
- Dominika, nawet nie wiesz jakbym chciał, ale my chyba nie możemy tego zrobić,
my nawet nie jesteśmy razem, co mam nadzieję, że jest tylko kwestią czasu.
- Mówiłam ci, żebyś nic nie mówił, tak?
Nie wiem, dlaczego, po co i co chciałam przez to osiągnąć, ale zdecydowałam się
na spędzenie nocy z moim byłym facetem, u niego w domu i w jego sypialni (co
wyraziłam gestem jakim było skierowanie palca w stronę drzwi do niej) i w jego łóżku. Impuls. Emocje. Nie wiem. Nieważne. Pewnie rano będę tego żałować. Ale
chwila, w której Paweł całując mnie zaniósł na rękach do pomieszczenia obok
mogłaby trwać wiecznie.
wtorek, 6 sierpnia 2013
#5 Przestałam używać głowy.
''Tak, przestałem używać głowy, dałem sobie z tym spokój.''
-Domka, do cholery. Przychodzisz tutaj już dziesiąty dzień
i nawet nie rozmawiamy. Zamieniamy ze sobą kilka słów, a kiedy zaczyna się
bardziej konkretna rozmowa, Ty wychodzisz. - słysząc te słowa coś we mnie
pękło.
- Słuchaj siatkarzyku. Wzięłam cie do szpitala, uratowałam przed być może znacznie większym uszczerbkiem na zdrowiu, teraz chodzi tylko o to, żebyś szybko wyzdrowiał. I tylko o to. Nie myśl sobie, że po tym wszystkim będzie jak dawniej. Człowieku! Ty po dwóch latach związku stwierdziłeś, że mnie nie kochasz. Potraktowałeś mnie jak zabawkę! Zrezygnowałeś ze mnie! Znudziłam ci się! - krzyczałam na całe mieszkanie ze łzami w oczach. Nakręciłam się.
- Spokojnie! - tylko tyle udało mu się powiedzieć.
- Jak mam być spokojna? Obiecałeś mi wspólne życie, dom, dzieci, że nigdy mnie nie zostawisz, bo jestem dla Ciebie najważniejsza i tylko twoja. A ty mnie zwyczajnie zostawiłeś! Za nic! Za to, że byłam przy tobie i tylko Ciebie kochałam. I kocham. Jak cholera. Ale nienawidzę cie za to, co mi zrobiłeś!
W tym momencie Zatorski usiadł na kanapie i schował twarz w dłoniach. A mnie zrobiło się lżej. Byłam usatysfakcjonowana, że poczuł się chociaż trochę tak, jak ja. Wyszłam.
*
- Słuchaj siatkarzyku. Wzięłam cie do szpitala, uratowałam przed być może znacznie większym uszczerbkiem na zdrowiu, teraz chodzi tylko o to, żebyś szybko wyzdrowiał. I tylko o to. Nie myśl sobie, że po tym wszystkim będzie jak dawniej. Człowieku! Ty po dwóch latach związku stwierdziłeś, że mnie nie kochasz. Potraktowałeś mnie jak zabawkę! Zrezygnowałeś ze mnie! Znudziłam ci się! - krzyczałam na całe mieszkanie ze łzami w oczach. Nakręciłam się.
- Spokojnie! - tylko tyle udało mu się powiedzieć.
- Jak mam być spokojna? Obiecałeś mi wspólne życie, dom, dzieci, że nigdy mnie nie zostawisz, bo jestem dla Ciebie najważniejsza i tylko twoja. A ty mnie zwyczajnie zostawiłeś! Za nic! Za to, że byłam przy tobie i tylko Ciebie kochałam. I kocham. Jak cholera. Ale nienawidzę cie za to, co mi zrobiłeś!
W tym momencie Zatorski usiadł na kanapie i schował twarz w dłoniach. A mnie zrobiło się lżej. Byłam usatysfakcjonowana, że poczuł się chociaż trochę tak, jak ja. Wyszłam.
*
Po akcji u Pawła przestałam się u niego pokazywać i
reagować na jakąkolwiek próbę kontaktu. Chciałam uspokoić myśli. Ostatnio zbyt
wiele się wydarzyło. Po ciężkim dniu w pracy wstąpiłam do kawiarni na mrożoną kawę i
wuzetkę. Właściwie to chyba za bardzo się rozpędziłam, bo wszystkie miejsca
były zajęte. No. Z wyjątkiem jednego, na którym stały dwie reklamówki. Cóż.
Widocznie są bardziej zmęczone niż ja po 9 godzinach w biurze.
- Jeżeli szuka pani wolnego miejsca, to ja te reklamówki wezmę, nie ma problemu. - odezwał się dość przystojny mężczyzna. Szatyn, ciemne oczy, ubrany w garnitur. Wyglądał całkiem dobrze. Dosiadłam się.
- Piotrek Wesołowski jestem, bo w sumie jak już razem siedzimy, to nie wypada tak anonimowo.
- Dominika. Bartodziejska. - uśmiechnęłam się, bo podobała mi się bezpośredniość tego gościa.
- Stąd? Bo nazwisko znajome.
- Nie nie, tutaj tylko pracuję, a znajome, bo wujek dość sławny w Bełchatowie. Z resztą pracujemy razem.
- To w takim razie skąd cię tu przywiało?
- A z Warszawy przywiało.
- Ooo, miastowa. Warszawianka.
- Stu procentowa. Ale jakoś tak chciałam pracować z waszą drużyną. A Ty ? Tutejszy?
- Tutejszy, ale chyba będę musiał pojechać do Warszawy, bo widzę, że urodziwe jesteście.
Zaczerwieniłam się. W końcu każda kobieta lubi komplementy, a to coś chyba było właśnie komplementem.
- Oprócz tego, że urodziwe, to jeszcze jakie inteligentne, serio!
- No w to nie wątpię. Czyli wiem już o tobie tyle, że nazywasz się Dominika, pracujesz w Bełchatowie a pochodzisz z Warszawy i pewnie lubisz siatkówkę. Dobry początek.
- A ja o tobie tyle, że nazywasz się Piotrek, pochodzisz stąd i na tym koniec. Więc słucham.
- Jestem przyszłym prawnikiem. Mam 27 lat i obecnie mam praktyki w sądzie. No. I już wiesz więcej.
- I stąd ten garnitur. - powiedziałam z zastanowieniem
- Dokładnie, a tak serio to nienawidzę w nim chodzić.
Tak upłynęło nam dwie godziny. Całkiem przyjemne dwie godziny.
- Może dasz się zaprosić, gdzieś? Wiem, że może za szybko wypaliłem, jeżeli nie chcesz to …
- A no, dam. - i nagle pojawiła się chęć zemsty. Chęć tego, żeby Paweł poczuł się zazdrosny.
- No proszę, konkretna dziewczyna, tylko nie jutro, bo wybieram się na urodziny do jednego z naszych siatkarzy.
- Tak się składa, że ja też. - no proszę, co za przypadek. - Do Mariusza?
- Dokładnie, czyli siłą rzeczy i tak się spotkamy, jak miło. - powiedział ze szczerym uśmiechem.
Po tych słowach poczułam, że już jutro nadarzy się jedna z niewielu okazji, w których Paweł zobaczy mnie u boku kogoś innego. U boku osoby, którą znam zaledwie dłuższą chwilę, ale to wystarczy. Odpłacam się. Przecież Paweł nie musi wiedzieć, że znamy się tak krótko.
*
Impreza urodzinowa u Mariusza miała rozpocząć się o 18. Razem z Anką, żoną Maćka szykowałyśmy się już od 14. Ona siedziała z termowałkami na głowie, a ja kombinowałam z grzywką, latając tam i z powrotem do wujka-doradcy, czy wyglądam dostatecznie dobrze, żeby zrobić wrażenie na pozostałych gościach. A dziś zależało mi na tym jak nigdy. Pomyślałam, że rozpuszczę moje proste, długie włosy, podmaluję rzęsy, założę obcisłą granatową sukienkę i wysokie szpilki w odcieniu nude, które nawiasem mówiąc dostałam od Pawła, a do tego wezmę kopertówkę w kolorze butów.
- Figura mamy, ale i tak jesteś łudząco podobna do ojca. Ty i twój młodszy brat nie wyprzecie się rodziny Bartodziejskich. - wujek musiał skwitować mój strój.
Nie. Ja i młody (chociaż już za dwa tygodnie ten mały knypek skończy osiemnaście) wcale nie jesteśmy podobni do naszych rodziców. Właściwie to nie jesteśmy podobni do nikogo. Takie dwa wyrzutki. I tak, mam młodszego brata. Ale wyjechał na obóz sportowy dokładnie wtedy, kiedy ja wróciłam z Hiszpanii i widzimy się dopiero za kilka dni. Mały cymbał. Ale kochany. I to, jak został potraktowany przez rodziców jako malutkie dziecko boli mnie chyba bardziej niż jego samego.
*
Dotarliśmy do Wielunia. Nie obyło się oczywiście bez dwóch przystanków po drodze, bo Maciek postanowił kupić butelkę wina do prezentu, a później rozmyślił się, bo Mariusz przecież woli wódkę, jeżeli już cokolwiek. Wszyscy goście już byli, a Paulina wysłała mi sms, że z wniesieniem tortu na salony czeka już tylko ze względu na nas.
- I są! - krzyknął Plina.
Oczy wszystkich panów ( i pań również) zostały zwrócone w moją stronę. A ja zwróciłam uwagę tylko na Pawła, który o mało nie zbierał zębów z podłogi. Swój ‘’plan’’ zaczęłam realizować z momentem zajęcia miejsca obok Wesołowskiego i odwdzięczenia się mu uśmiechem, tak samo czarującym.
Paulina wniosła okazały tort, Mariusz zdmuchnął świeczki, a wszyscy goście głośno i dość … nieczysto zaśpiewali ,,Sto lat!’’. Solenizant zgarnął górę prezentów, masę życzeń i sporo litrów różnego rodzaju trunków. Po zjedzeniu urodzinowego ciasta Winiar stwierdził, że nie ma na co czekać, a siatkarz też człowiek i otworzył pierwszy litr. I tak zleciało. Kolejka za kolejką, aż wszyscy łącznie z gospodarzem osiągnęli tytuły mistrzów parkietu. Od rozmowy z moim nowym znajomym odciągnął mnie Paweł, pod pretekstem tańca. Złapał mnie za biodra, a moje ręce skierował na swoje barki.
- Ślicznie wyglądasz. Z resztą jak zawsze. - O! Pan Komplement się odezwał.
- Ty też niczego sobie. - kultura wymaga przyznać rację.
- Czy ja mogę wiedzieć kto to jest ?
- Kolega.
- Dominika, ja po prostu pytam kim jest ten typ. Nie kłam.
- Ten typ Piotrek się nazywa, a z resztą co ci do tego?
- Nic mi do tego, a skąd go znasz?
- Nie twój zasrany interes. - po tych słowach wyrwałam się z pawłowego ‘uścisku’ i ponownie usiadłam obok trochę bardziej zaprawionego niż ja Wesołowskiego. Do naszego towarzystwa dołączyła żona Winiara, kilku znajomych Mariusza i on sam. Bawiłam się doskonale. Dawno się tak nie śmiałam, a oprócz tego miałam satysfakcję z zazdrości, którą widziałam wypisaną na twarzy mojego byłego faceta. Cel, choć mały, został osiągnięty.
Po północy pożegnałam odjeżdżającego do domu Maćka, bo Anna musiała rano stawić się w pracy, a gospodarze uznali, że nie ma po co przerywać mi zabawy i mogę u nich przenocować.
Włączyłam więc karaoke i razem z Pauliną wydzierałyśmy się w rytm starego polskiego rocka.
Po kolejnych dwóch lub trzech kieliszkach straciłam całkowitą kontrolę nad tym co robię.
*
Otworzyłam oczy. Była godzina 13.30. Nie chciałam podnosić głowy, bo wiedziałam, że będę cierpieć. Bardzo. Do momentu, kiedy zobaczyłam znajome kolory ścian byłam pewna, że jestem u Wlazłych. Kurwa.
- Dzień dobry imprezowiczko! Może wody?
- Jeżeli szuka pani wolnego miejsca, to ja te reklamówki wezmę, nie ma problemu. - odezwał się dość przystojny mężczyzna. Szatyn, ciemne oczy, ubrany w garnitur. Wyglądał całkiem dobrze. Dosiadłam się.
- Piotrek Wesołowski jestem, bo w sumie jak już razem siedzimy, to nie wypada tak anonimowo.
- Dominika. Bartodziejska. - uśmiechnęłam się, bo podobała mi się bezpośredniość tego gościa.
- Stąd? Bo nazwisko znajome.
- Nie nie, tutaj tylko pracuję, a znajome, bo wujek dość sławny w Bełchatowie. Z resztą pracujemy razem.
- To w takim razie skąd cię tu przywiało?
- A z Warszawy przywiało.
- Ooo, miastowa. Warszawianka.
- Stu procentowa. Ale jakoś tak chciałam pracować z waszą drużyną. A Ty ? Tutejszy?
- Tutejszy, ale chyba będę musiał pojechać do Warszawy, bo widzę, że urodziwe jesteście.
Zaczerwieniłam się. W końcu każda kobieta lubi komplementy, a to coś chyba było właśnie komplementem.
- Oprócz tego, że urodziwe, to jeszcze jakie inteligentne, serio!
- No w to nie wątpię. Czyli wiem już o tobie tyle, że nazywasz się Dominika, pracujesz w Bełchatowie a pochodzisz z Warszawy i pewnie lubisz siatkówkę. Dobry początek.
- A ja o tobie tyle, że nazywasz się Piotrek, pochodzisz stąd i na tym koniec. Więc słucham.
- Jestem przyszłym prawnikiem. Mam 27 lat i obecnie mam praktyki w sądzie. No. I już wiesz więcej.
- I stąd ten garnitur. - powiedziałam z zastanowieniem
- Dokładnie, a tak serio to nienawidzę w nim chodzić.
Tak upłynęło nam dwie godziny. Całkiem przyjemne dwie godziny.
- Może dasz się zaprosić, gdzieś? Wiem, że może za szybko wypaliłem, jeżeli nie chcesz to …
- A no, dam. - i nagle pojawiła się chęć zemsty. Chęć tego, żeby Paweł poczuł się zazdrosny.
- No proszę, konkretna dziewczyna, tylko nie jutro, bo wybieram się na urodziny do jednego z naszych siatkarzy.
- Tak się składa, że ja też. - no proszę, co za przypadek. - Do Mariusza?
- Dokładnie, czyli siłą rzeczy i tak się spotkamy, jak miło. - powiedział ze szczerym uśmiechem.
Po tych słowach poczułam, że już jutro nadarzy się jedna z niewielu okazji, w których Paweł zobaczy mnie u boku kogoś innego. U boku osoby, którą znam zaledwie dłuższą chwilę, ale to wystarczy. Odpłacam się. Przecież Paweł nie musi wiedzieć, że znamy się tak krótko.
*
Impreza urodzinowa u Mariusza miała rozpocząć się o 18. Razem z Anką, żoną Maćka szykowałyśmy się już od 14. Ona siedziała z termowałkami na głowie, a ja kombinowałam z grzywką, latając tam i z powrotem do wujka-doradcy, czy wyglądam dostatecznie dobrze, żeby zrobić wrażenie na pozostałych gościach. A dziś zależało mi na tym jak nigdy. Pomyślałam, że rozpuszczę moje proste, długie włosy, podmaluję rzęsy, założę obcisłą granatową sukienkę i wysokie szpilki w odcieniu nude, które nawiasem mówiąc dostałam od Pawła, a do tego wezmę kopertówkę w kolorze butów.
- Figura mamy, ale i tak jesteś łudząco podobna do ojca. Ty i twój młodszy brat nie wyprzecie się rodziny Bartodziejskich. - wujek musiał skwitować mój strój.
Nie. Ja i młody (chociaż już za dwa tygodnie ten mały knypek skończy osiemnaście) wcale nie jesteśmy podobni do naszych rodziców. Właściwie to nie jesteśmy podobni do nikogo. Takie dwa wyrzutki. I tak, mam młodszego brata. Ale wyjechał na obóz sportowy dokładnie wtedy, kiedy ja wróciłam z Hiszpanii i widzimy się dopiero za kilka dni. Mały cymbał. Ale kochany. I to, jak został potraktowany przez rodziców jako malutkie dziecko boli mnie chyba bardziej niż jego samego.
*
Dotarliśmy do Wielunia. Nie obyło się oczywiście bez dwóch przystanków po drodze, bo Maciek postanowił kupić butelkę wina do prezentu, a później rozmyślił się, bo Mariusz przecież woli wódkę, jeżeli już cokolwiek. Wszyscy goście już byli, a Paulina wysłała mi sms, że z wniesieniem tortu na salony czeka już tylko ze względu na nas.
- I są! - krzyknął Plina.
Oczy wszystkich panów ( i pań również) zostały zwrócone w moją stronę. A ja zwróciłam uwagę tylko na Pawła, który o mało nie zbierał zębów z podłogi. Swój ‘’plan’’ zaczęłam realizować z momentem zajęcia miejsca obok Wesołowskiego i odwdzięczenia się mu uśmiechem, tak samo czarującym.
Paulina wniosła okazały tort, Mariusz zdmuchnął świeczki, a wszyscy goście głośno i dość … nieczysto zaśpiewali ,,Sto lat!’’. Solenizant zgarnął górę prezentów, masę życzeń i sporo litrów różnego rodzaju trunków. Po zjedzeniu urodzinowego ciasta Winiar stwierdził, że nie ma na co czekać, a siatkarz też człowiek i otworzył pierwszy litr. I tak zleciało. Kolejka za kolejką, aż wszyscy łącznie z gospodarzem osiągnęli tytuły mistrzów parkietu. Od rozmowy z moim nowym znajomym odciągnął mnie Paweł, pod pretekstem tańca. Złapał mnie za biodra, a moje ręce skierował na swoje barki.
- Ślicznie wyglądasz. Z resztą jak zawsze. - O! Pan Komplement się odezwał.
- Ty też niczego sobie. - kultura wymaga przyznać rację.
- Czy ja mogę wiedzieć kto to jest ?
- Kolega.
- Dominika, ja po prostu pytam kim jest ten typ. Nie kłam.
- Ten typ Piotrek się nazywa, a z resztą co ci do tego?
- Nic mi do tego, a skąd go znasz?
- Nie twój zasrany interes. - po tych słowach wyrwałam się z pawłowego ‘uścisku’ i ponownie usiadłam obok trochę bardziej zaprawionego niż ja Wesołowskiego. Do naszego towarzystwa dołączyła żona Winiara, kilku znajomych Mariusza i on sam. Bawiłam się doskonale. Dawno się tak nie śmiałam, a oprócz tego miałam satysfakcję z zazdrości, którą widziałam wypisaną na twarzy mojego byłego faceta. Cel, choć mały, został osiągnięty.
Po północy pożegnałam odjeżdżającego do domu Maćka, bo Anna musiała rano stawić się w pracy, a gospodarze uznali, że nie ma po co przerywać mi zabawy i mogę u nich przenocować.
Włączyłam więc karaoke i razem z Pauliną wydzierałyśmy się w rytm starego polskiego rocka.
Po kolejnych dwóch lub trzech kieliszkach straciłam całkowitą kontrolę nad tym co robię.
*
Otworzyłam oczy. Była godzina 13.30. Nie chciałam podnosić głowy, bo wiedziałam, że będę cierpieć. Bardzo. Do momentu, kiedy zobaczyłam znajome kolory ścian byłam pewna, że jestem u Wlazłych. Kurwa.
- Dzień dobry imprezowiczko! Może wody?
Subskrybuj:
Posty (Atom)